Piosenka o końcu świata
Wiersz pochodzi z tomu Ocalenie wydanego w 1945 roku. Ogromna większość utworów zamieszczonych w tym zbiorze została napisana w Warszawie podczas okupacji hitlerowskiej, niektóre teksty były publikowane podczas wojny w wydawnictwach podziemnych. Cała książka ma przełomowe znaczenie w twórczości Miłosza, jest odejściem od przedwojennych fascynacji poetykami awangardowymi, zapowiedzią nowego języka, odmiennego rozumienia zadań poezji przez autora, którego wyobraźnię, świat wewnętrzny w istotnym stopniu ukształtowały tragiczne doświadczenia wojny.
Piosenka o końcu świata stanowi jeden z utworów cyklu Głosy biednych łudzi (poeta przemawia w nim w imieniu tzw. prostych ludzi), który w sposób niemal realistyczny (chociaż i z lekkim ironicznym dystansem) prezentuje zjawiska towarzyszące wojnie, okupacji, zagładzie. Daje świadectwo tamtych czasów, gdy utwory z poematu Świat (także umieszczonego w omawianym tomie) były próbą ucieczki od okupacyjnego koszmaru, stworzenia wizji wymarzonego świata.
Zaskakujący jest już sam tytuł omawianego wiersza: piosenka, która mówi o końcu świata. Mamy tu oksymoroniczne przeciwstawienie lekkiej, rozrywkowej formy wypowiedzi z przeczącym owemu gatunkowi tematem: spełniającą się apokalipsą. Oczywiście, jest to zestawienie ironiczne, próba spojrzenia na katastrofę z dystansu. Wojna niszczy wszystko, także porządek świata, w tym i literatury, dawne kryteria „stosowności” takich a nie innych form wypowiedzi nie mają już żadnego sensu.
Zasadnicza problematyka tego utworu koncentruje się wokół opozycji ład-zagłada, życie-śmierć, spokój-katastrofa. Pozornie dzień końca świata niczym nie różni się od innych letnich dni:
W dzień końca świata
Pszczoła krąży nad kwiatem nasturcji,
Rybak naprawia błyszczącą sieć.
Skaczą w morzu wesołe delfiny,
Młode wróble czepiają się rynny
I wąż ma złotą skórę, jak powinien mieć.
Podobnie sielskie obrazy przynosi również następna strofa tego wiersza. Nic nie zapowiada nieuchronnie nadciągającej zagłady, która niebawem zmiecie z powierzchni ziemi ten pogodny świat. I nikt nie zdaje sobie sprawy z tego, że już toczy się miażdżący ludzi i krajobrazy walec zniszczenia – przecież nie pojawiły się żadne znaki zapowiadające apokalipsę. Ludzkość, wychowana na Biblii, nie takiego końca dziejów oczekiwała, spodziewała się kresu istnienia w świetle błyskawic, w akompaniamencie gromów, przy dźwięku archanielskich trąb, zamierania całej natury. Tymczasem w świecie z wiersza wciąż trwa życie, ożywiony ruch, panuje niemal sielanka – niczym w piosence o słonecznym dniu, szczęściu. Mało tego, po końcu świata nastąpi gwiaździsta noc! Nie ma wyrazistych, konwencjonalnych znaków, zatem i nikt nie wierzy, że jest to dzień ostatecznego końca, nie potrafi nawet zrozumieć, że wypełniają się dni.
Tymczasem Innego końca świata nie będzie – skoro wojna zniszczyła wszystko, to jak mogły ocaleć tradycyjne rekwizyty, symbole zagłady, wyobrażenia na jej temat? W tej sytuacji możliwa jest jedynie postawa (zwracająca też uwagę na siłę, wolę przeżycia) staruszka: nie chce być prorokiem, woli pielęgnować pomidory. Jakby nigdy nic, jakby było to zwykłe lato, jedno z wielu. Koniec świata i tak nastąpi (może tylko w wymiarze jednostkowym, ale czyż śmierć człowieka nie stanowi dla niego właśnie końca świata?), nawet bez jego proroctw. Nieuchronna tragedia przemiesza się z codziennością ludzkiego bytowania, koszmar nie będzie miał majestatu, będzie pospolity i banalny. Archanielskie trąby zastąpią serie z karabinów maszynowych.
Ten przewrotny, nieco groteskowy utwór (jakże daleki od obrazów zagłady z Apokalipsy świętego Jana) został napisany językiem bardzo prostym, niemal dyskursywnym, wręcz przeciwieństwem języka biblijnego. Zachowując generalny sens biblijnych zapowiedzi kresu ludzkości, zdecydowanie je parafrazuje, przekształca, uwspółcześnia, oddaje za pomocą skrajnie innych obrazów, a raczej jednego obrazu (wiersz należy odczytywać jako całość, nie dzielić go na jakieś części).