Rząd lubelski

Rząd lubelski

Los dzielnicy Żółkiewskich i Sobieskich od 6 wieków zrośniętej z Polską, los milionów jej mieszkańców, wówczas przeważnie myślących i czujących po polsku, zawisł od tego czy Warszawa, Lublin i Kraków, który był im drogi, zdąża na ratunek. Z Krakowa Komisja Likwidacyjna montowała z brygadierem Roją odsiecz; z Warszawy wysyłał posiłki gen. Tadeusz Rozwadowski. O Przemyśl toczyły się rokowania i walki. Wyglądano pomocy z Rumunii i Serbii od komendy koalicyjnej. Tę niesłychanie ciężką chwilę umyślił wyzyskać lewicowy konwent, aby bez pytania o wolę najszerszych warstw za pomocą dekretów, w oparciu o tłum i ruchawkę dokonać rewolucyjnych reform społecznych. 7 listopada ogłosił się w Lublinie rząd ludowy. Na czele stanął Daszyński, przy nim jako minister spraw wewnętrznych Stanisław Thugutt, komunikacji – Moraczewski, rolnictwa -Juliusz Poniatowski, pracy – Tomasz Arciszewski i szereg innych radykałów społecznych. Umiarkowanemu Witosowi zostawiono tylko trudną aprowizację. Wojsko, tj. na razie POW i legionistów wziął w zarząd i komendę Edward Rydz-Śmigły, ale tylko do czasu, gdy wróci z niewoli Piłsudski. Razem było w gabinecie 5 socjalistów, 6 ludowców, 4 radykałów, ani jednego przedstawiciela tej partii, która współdziałała z koalicją, od początku konsekwentnie zwalczała Niemców i panowała w zaborze pruskim. W tym samym czasie inne narody: Czesi, Rusini, Jugosłowianie, wysuwali na czoło polityków, mających zaufanie u koalicji.

Rząd ludowy natychmiast wydał manifest, którym od razu wprowadzał 8-godzinny dzień pracy, upaństwowienie lasów, różne wolności obywatelskie, nie wyłączając oczywiście strajku. Na najbliższą przyszłość, jako program dla demokratycznego sejmu, zapowiedziano wywłaszczenie bez odszkodowania wielkiej i średniej własności, upaństwowienie kopalń, środków komunikacji i „dojrzałych do tego” zakładów przemysłowych, dopuszczenie robotników do zarządu przedsiębiorstw nieupaństwowionych, powszechne, bezpłatne nauczanie, konfiskatę kapitałów spekulacyjnych. Zaraz miały powstawać różne samorządy, zaraz poczęła się tworzyć milicja ludowa. Litwie, Białorusi i Ukrainie chciano proponować braterskie porozumienie. Pomoc warszawską dla Lwowa zatrzymano, własnej nie wysłano.

Politycy lubelscy liczyli na to, że obietnicami porwą lud do rewolucji; niektórzy z nich wierzyli, że tą drogą, jakby przez zastrzyk ochronny, zabezpieczą Polskę przed obcym bolszewizmem. Byli jednak w błędzie. Lud pragnął swobody, pracy, pokoju, także i ziemi, ale w państwie praworządnym. Cały naród chciał wyzwalać zabory, budować z nich państwo. Wyczuł ten głęboki nurt rdzenny przedstawiciel piastowskiego plemienia Witos, który, gdy mu odmówiono porozumienia z endecją, wycofał swe nazwisko z lubelskiej roboty.