Trzeci gabinet Witosa

Przesilenie wiosenne 1926 r., dzieło PPS, trwało trzy tygodnie, a było pełne eksperymentów, szamotań, rezygnacji i zakulisowych intryg. Po kolei wyskakiwały i padały kandydatury Witosa, Chacińskiego (ChD), Dąbskiego (PSL), Piłsudskiego, Moraczewskiego, Władysława Grabskiego. Ze Zdziechowski nadal będzie ministrem skarbu wydawało się bezsporne, bo tylko on miał odwagę ratować skarb przed deficytem. Związek Ludowo-Narodowy stał mocno przy dwóch żądaniach: sprawy wewnętrzne Stanisławowi Grabskiemu, wojskowość Sikorskiemu; lewica to odrzucała. Wprawdzie istniała większość parlamentarna, ale pod nią burzyła się część robotników i bezrobotnych, a nad nią wisiały zwycięskie szable. Od listopada zarzewie z Sulejówka rozlewało się po różnych garnizonach, roznoszone przez „kopciuszków” legionistów. Dymiły różne spiski „Kocgrupy”, „leokadie” itp. Prezydent w swej gołębiej prostocie upewniał Głąbińskiego, że Piłsudski nigdy na drogę gwałtu nie wejdzie, że jest zresztą chory, że tylko niektórzy piłsudczycy łakną awantur, toteż nie trzeba ich drażnić wysuwaniem Sikorskiego. Dmowski także od lat wyrażał zdanie, że Piłsudski się kończy i rzeczywiście marszałkowskie felietony w „Porannym” robiły wrażenie aberacji umysłowej. Tymczasem nie tylko szable i pięści niezadowolonej mniejszości utrudniały tworzenie rządu. Chociaż Sikorski miał dobre imię we Francji, do Paryża jeździli nasi radykałowie po naukę, jak się wyrzuca na lewo parlamentarne rządy i legalnie wybranych prezydentów: świecił wzór „kartelu lewicy”, który jednak w Polsce można było urzeczywistnić dopiero po wygranych nowych wyborach. Mieszali się do praktyk sejmowo-rządowych, na złość Sikorskiemu i Francji, także dyplomaci angielscy. Z tejże Anglii świecił socjalistom inny wzór – strajku powszechnego, który co prawda osłabiał siłę konkurencyjną Albionu na rynkach europejskich. Szczęśliwy będzie rząd, który podobną metodą dojdzie do władzy, a potem wyzyska dobrą koniunkturę i na wywozie węgla oprze nową „prosperity”.

A polska opinia publiczna, zwłaszcza opinia inteligencji – czego ona pragnęła w krytycznej chwili? Wiara w parlamentaryzm znacznie osłabła, gdy duży odłam sejmu ani nie szanował woli większości gotowej, ani jej nie umiał stworzyć. Wyrzekano na wadliwą konstytucję, na „sejmowładztwo” i „partyjnictwo”, nie bardzo rozróżniając, które to defekty potęguje (ostatnio i Piłsudski przyswoił sobie te formułki). Bierność polska sprawiała, że poza sejmem partie były słabe, żyły z poselskich składek; słaby procent obywateli popierał prace swych wybrańców, wielu żądało od nich i od państwa nieziszczalnego dobrobytu. Inteligentniejsze koła wzdychały do silnego rządu i prąd ten z Krakowa działał na sejmową prawicę, z prawicy zaś na centrum. Już nie tylko endecy, chadecy, Dubanowicz oświadczali się za wzmocnieniem władzy prezydenta oraz za zmianą ordynacji wyborczej, ale Witos po 5-6 latach doświadczeń doszedł do przekonania, że już największy czas ukrócić przerosty wyzwoleńczej demagogii i podnieść autorytet rządu wobec nieodpowiedzialnego sejmu.

Taki to premier ośmielił się na 10 maja 1926 r. sformować rząd centro-wo-prawicowy, od „chaenów” do „enpeerów”, w którym Piast otrzymał 3 teki, Związek Ludowo-Narodowy 2, tyleż Chrześcijańska Demokracja, tyleż NPR. Uderzające cyfry, osobliwy skład: w gabinecie, którego intelekt miał być z ducha dawnej Narodowej Demokracji najmniej tek wziął najliczniejszy w sejmie odłam endecki – widać za mało miał ambicji -a przecież z ambicji wyrasta zdolność rządzenia. Po tekę spraw zagranicznych nie sięgnął żaden polityk, bo zagranica żałować będzie sygnatariusza Locamo. Tekę spraw wojskowych podniósł leżącą na ziemi ubogi duchem gen. Malczewski – bo ludzie więksi stchórzyli.