Wojna domowa 12-15 maja 1926 r.
Piłsudski powitał nowy rząd obelżywym artykułem w „Kurierze Porannym” z 11 maja. Artykuł, choć skonfiskowany, rozszedł się. Tegoż dnia wieczorem grupki agitatorów w mundurach i po cywilnemu wpadały do kawiarń wiwatując na cześć marszałka i zmuszając do grania „Brygady”. Nazajutrz, we wtorek, pułki skoncentrowane po cichu przez Żeligowskiego w Rembertowie (pod pozorem „wyprowadzenia w pole”) rozpoczęły marsz na Warszawę. Rzucono w nie fałszywą pogłoskę, że ktoś ostrzeliwał willę w Sulejówku. Na moście Poniatowskiego prezydent Wojciechowski zastąpił drogę kroczącemu na czele rokoszan Piłsudskiemu i wezwał go do rozbrojenia. On rozkazu nie usłuchał, ale wprost atakować głowy państwa nie śmiał. Skierował więc ofensywę na most Kierbedzia i tędy sforsował wejście do Warszawy. Miasto było zdumione, władze zdezorientowane, sejm w rozjeździe. Powstał front bojowy wzdłuż Alei Jerozolimskich, główne walki potoczyły się o lotnisko. Rządu i prawa broniła szczupła garstka: podchorążowie pod wodzą płk. Paszkiewicza, szwadron przyboczny prezydenta, jeszcze parę pułków i lotnicy. Ale piłsudczycy owładnęli służbą łączności i ściągali zewsząd posiłki m.in. wojsko Rydza-Śmigłego z Wilna. Rozstrzygnięcie znalazło się w rękach socjalistów. Tych od dawna (ostatnio w broszurach o Wodzu Naczelnym i Wielkim Człowieku w Polsce) nastrajał przychylnie dla zamachowca Daszyński, a specjalnie kolejarzy przyciągnął na tę stronę Adam Kuryłowicz. Tak z pomocą podburzonych i częściowo uzbrojonych żywiołów ulicznych, przy zupełnej bierności starszego pokolenia warszawian, zanim zdążył się wypowiedzieć kraj, łamał Piłsudski opór rządowców. Wojciechowski cofnął się z Belwederu do Wilanowa. Spodziewana odsiecz z Krakowa utknęła w Częstochowie, gdzie ją zatrzymał wiarołomny generał. Sikorski nie ruszył się ze Lwowa, po części sparaliżowany nieposłuszeństwem podwładnych, po części, jak mówił, aby trzymać w karbach Ukraińców. Najmocniej zareagowała na rokosz Wielkopolska. Stamtąd gen. Langner, Żymierski, Ładoś prowadzili znaczne siły łamiąc opór strajkujących i sabotujących kolejarzy i już podeszli do Ożarowa, kiedy rozeszła się straszna wieść o kapitulacji rządu. Prezydent jeszcze najmężniej odrzucał poniżający krok, ale w rządzie przeważyła opinia, że dalszy opór narazić może państwo na katastrofę. Czy była to obawa uzasadniona? Nic nie świadczy żeby Niemcy albo Ukraińcy gotowi byli do wyzyskania naszej wojny domowej; komuniści niewątpliwie działali po stronie Piłsudskiego, ale i oni przy ówczesnym stanie spraw sowieckich nie byli groźniejsi niż np. w roku 1918. Pewne wydaje się natomiast, że polska lewica, a zwłaszcza upojona zwycięstwem partia socjalistyczna gotowa była, w razie kontrakcji stronników rządu od strony Poznania czy Krakowa, kontynuować strajki i zaburzenia – bez względu na dobro państwa. Tym się tłumaczy fakt, że Dmowski, nadbiegłszy z zagranicy, użył całego wpływu, aby burzącą się Wielkopolskę uspokoić. „Trzeba myśleć o Polsce” – brzmiał tytuł jego artykułu. Tak samo działał Trąmpczyński.
Wschód odniósł zwycięstwo nad Zachodem. Lewica zdeptała demokrację parlamentarną i brała na siebie wszelkie tego obrotu konsekwencje.