Zmiana konstytucji

Zmiana konstytucji

Z wniesionego przez rząd do sejmu projektu reform (16 VI) dowiedziały się stronnictwa, że ten, kogo one postawiły nad konstytucją, nie myśli wcale „demokratyzować” Polski. Ani wywłaszczenia bez odszkodowania, ani socjalizacji, ani plebiscytu, ani referendum. Piłsudskiemu i Bartlowi szło tylko o to, aby: 1/ móc rozwiązywać izby, 2/ zawieszać ustawy nowo uchwalone do miesiąca, 3/ móc wydawać dekrety z mocą ustawy – jedne z upoważnienia izb, drugie między sesjami, z mocy samego prawa, w imię konieczności państwowej, 4/ aby izby prędko uchwalały budżet, a jeśli go nie uchwalą, to preliminarz rządowy stanie się prawem, 5/ ograniczyć trzeba nieodpowiedzialność posłów. Prasa rządowa coraz mocniej piętnowała „sejmowładztwo” i „partyjnictwo”, przypisując Piłsudskiemu ideę walki o silny rząd i wmawiając, że to prawica zepsuła konstytucję na złość marszałkowi. W rzeczywistości, jak wiemy, nikt w 1920 r. nie domagał się dla prezydenta prawa rozwiązywania sejmu (z wyjątkiem Narodowej Partii Robotniczej), dekrety były wynalazkiem prawicy, o powściągnięcie nadużyć poselskich ona walczyła z lewicą. Teraz Daszyński musiał z trybuny odwoływać swoją propagandę za Piłsudskim; prawica i centrum nie miały nic do odwołania. W szczególności Związek Ludowo-Narodowy po długim zwlekaniu wobec panujących uprzedzeń wobec endecji wystąpił wreszcie z najwszechstronniejszym planem wzmocnienia zarazem rządu i sejmu i w ogóle państwa. Ze jednak konstytucja wymagała od wnioskodawców 148 podpisów (1/3 sejmu), więc kluby prawicy i centrum w tej sprawie łączyły się razem i wypracowały wspólny program, w którym z postulatów endeckich utrzymały się: prawo rozwiązywania, prawo veta do 3 miesięcy, Rada Stanu, trybunał konstytucyjny, podwyższenia wieku wyborców i posłów, redukcja liczby mandatów. Los wniosków rządowych i poselskich zależał od postawy Piłsudskiego, i on nie taił pewności siebie, że posłowie uchwalą dlań wszystko, „bo teraz tchórzą”. Te głosy miał na myśli Daszyński, gdy mówił, że strzały rewolucyjne naokoło Belwederu zbudziły stada reakcyjnych gawronów i wróbli. Przebieg dyskusji był charakterystyczny. Przeszły wszystkie, prócz veta, postulaty rządu, upadły, w braku kwalifikacji większości dalej idące wnioski prawicy, bo kilkudziesięciu brakującym posłom lewicy Piłsudski nie kazał „tchórzyć”. Tak wspólnym wysiłkiem „dyktatora” i „demokracji” pogrzebana została podjęta głównie z inicjatywy narodowców próba legalnej naprawy Rzeczpospolitej. W jednym ważnym punkcie rząd i lewica odrzuciły zasadę, że do uchylania dekretów potrzebna będzie uchwała obu izb. Wzmocnioną władzę dały Piłsudskiemu, z zasadniczych państwowych względów, te pokonane stronnictwa, które wiedziały, że on jej użyje przeciw nim. Po czym 6 [sierpnia], znów wbrew argumentom prawicy, reszta izby uchwaliła ustawę o pełnomocnictwach dla rządu, równoznacznych z mocnym votum zaufania. Mościcki użył zaraz nowej władzy, aby opisać organizację władz wojskowych jak najluźniej, po myśli swego przyjaciela marszałka.