Między 6 a 10 sierpnia w Mysłowicach miało miejsce wielkie święto muzyki niezależnej. Wbrew oczekiwaniom kapele z rewelacyjnymi albumami na koncie, takie jak The National, Spiritualized czy Casiotone for the Painfully Alone, koncertowo okazały się przewidywalne. Ale pozwoliło to zabłysnąć innym. Poniżej moje koncertowe top five tegorocznego Off Festivalu:
5. Brenda Lee DVD & Siupa – pośród masy cudownych polskich koncertów (świetne występy dali min. Gaba Kulka, Lech Janerka i Skinny Patrini) najbardziej zaczarowała mnie niemal nieznana psychodeliczna kapela. Brenda Lee DVD to rzecz nowa, a już wielka.
4. Fucked Up – mistrzowie hardcore’u z Kanady z charyzmatycznym wokalistą wiecznie spragnionym marihuany, który wijąc się pośród publiczności, roztacza swój oczywisty zapach i energię. Można go dotknąć i wskoczyć na barana. Energia w czystej postaci.
3. Handsome Furs – już szósty raz w naszym kraju, ale to najbardziej rock’n’rollowe małżeństwo wciąż działa z tą samą siłą i wydaje się, że coraz bardziej kochają Polskę – nic dziwnego – publiczność mają wdzięczną. Miałem okazję poznać ich kiedyś po koncercie w poznańskich Kisielicach – to nie tylko wspaniali muzycy ale i uroczy ludzie.
2. Marissa Nadler – piękna i zwiewna ulubienica Artura Rojka to wielkie odkrycie Off festivalu. Śpiewa trochę jak Joan Baez, trochę jak Martha Wainwright. Nie można jej się oprzeć. Wielkim talentem zaczarowała piątkową Scenę Trójki.
1. Final Fantasy – mistrzostwo świata. Janko muzykant po kanadyjsku położył offową publiczność na kolana swoim głosem, brzmieniem skrzypiec, tym jak z nieśmiałego chłopca przeistoczył się w showmana. „Lewis Take Off His Shirt”, „Peach Plum Pear” z repertuaru Joanny Newsom, czy „CN Towers Belong To Death” długo pozostaną w pamięci.
by: Adam Kruk 2009
dominika
2009/08/10
cóż, trochę się z Państwem nie zgodzę… 🙂 duet handsome furs dał bardzo przecietny, zupełnie nie zaskakujący koncert (to wybijanie nóżką rytmu…ech). moja prywatna piatka wyglądałaby tak:
1. micachu
2. marissa nadler
3. the health
4. wildbirds & peacedrums
5. the pains of being pure at heart/the national
popvictims
2009/08/12
Adam: na micachu nie zdarzylo mi sie dotrzec (zaluje), wiec trudno mi tu dyskutowac. natomiast the pains of being pure at heart i the national grali fajnie, zgoda, ale jako glowne gwiazdy festiwalu, do tego pierwszy raz w polsce, nie zachwycili niczym ponad przecietnie udany godzinny wystep. inna sprawa, ze publicznosc offowa niespecjalnie ich do tego sprowokowala.