NASZE PŁYTY 2009

Posted on 2010/01/05

3


Zdarza się, że najlepsze płyty roku wpadają w ręce z dużym opóźnieniem, często dopiero w następnym sezonie. Nie ma jednak lepszej okazji do podsumowań niż koniec roku, więc my również podajemy  popvictimowe typy w tej kategorii.

10. Wild Beasts – Two Dancers

Wild Beasts liczą sobie już pięć lat.  Choć ich debiutancki album Limbo, Panto przeszedł niemal niezauważenie,  druga, tegoroczna płyta Two Dancers powaliła na kolana krytyków, muzyków i w końcu wszystkich, którzy poświęcili jej kilka chwil. Bo ich artystowskie granie jest łagodne i zadziorne, drażni do momentu, kiedy już nie można się mu oprzeć.

9. The Mars Volta – Octahedron

Kolejna, piąta już płyta zespołu, który tworząc muzykę zupełnie nie ogląda się na współczesne trendy na rynku muzycznym. Tym razem może odrobinę mniej eksperymentalnie, mniej orkiestralnie, za to bardziej rockowo. Muzycy sami nazywają tę płytę „akustyczną”. Naprawdę warto przekonać się co to słowo znaczy w ich rozumieniu.

8. La Roux – La Roux

Ruda debiutantka, wizualnie trochę jak młodsza siostra Tildy Swinton, muzycznie przejmuje kaganek synthpopu od Yazoo i The Human League, przecinając swoim charakterystycznym ostrym głosem zapożyczone sprzed dwóch dekad dźwięki. W połączeniu z inteligentną warstwą tekstową otrzymujemy przystępny, acz niebanalny, neonowo pulsujący produkt z pięknej krainy popu.

7. Florence and the Machine – Lungs

Po utworach, które znane były zanim ukazał się krążek Lungs, można było wróżyć, że całość będzie wyjątkowa. Czasem wróżby się spełniają, bo Florence nagrała płytę totalną i jest obecnie najgorętszym nazwiskiem bookowanym na wszelkie festiwale. Lungs jest trochę staroświecki, ale w najlepszym tego słowa znaczeniu – eksponuje solidne rzemiosło i wielki talent bez upiększaczy.

6.  Yeah Yeah Yeahs – It’s Blitz!

Za przewodem niepokornej Karen O, YYY przenoszą się po trochu z garażu na parkiet i nie jest to zmiana nieprzyjemna. Przegięcie w nową stronę pokazuje, że zespół potrafi pływać w różnych wodach i nie traci ani swojego ostrego pazura ani autentyczności. Jeden z najjaśniejszych punktów: Twin Peaksowskie „Skeletons”.

5.   Empire of the Sun – Walking on a Dream

Muzyczni kuzyni MGMT z kraju kangurów ze sporą domieszką Prince’owego funku i Lynchowskiej estetyki marzenia sennego. Ta płyta płynie właśnie jak sen – elementy nie zawsze ze sobą logicznie powiązane tworzą mesmeryzującą całość, która pochłania i wciąga w opowieść słuchającego.

4. The Temper Trap – Conditions

Chłopaki z Australii wiedzą jak robić niesamowicie chwytliwe kawałki. Ciepły, delikatny głos wokalisty indonezyjskiego pochodzenia Dougiego Mandagi, plus melodyjne gitary i mocno pulsująca perkusja. Niby proste, a jednak efekt jest piorunujący. Trudno się nie rozpłynąć w tych kompozycjach.

3. The XX – XX

Nieprzeciętnie dojrzały debiut bezpretensjonalnych młodych londyńczyków, którzy mają naprawdę wiele do zaoferowania. Poza przyjemnym dubstepem i charakterystyczną linię basową, na ich bogactwo składa się bezbłędny dialog wokalny prowadzony pomiędzy Romy Madley Croft a Oliverem Simem, którzy w niepokojąco zażyły sposób zatapiają się nawzajem w swoich głosach.

2. The Horrors – Primary Colours

The Horrors ze świetnie wyglądających gotów wyrośli w tym roku na najlepszą rockową kapelę na Wyspach. Albumem Primary Colors zaskoczyli cały muzyczny światek. Odwołując się do najlepszych psychodelicznych i zimnofalowych tradycji, stworzyli fascynujące dzieło, które odkrywa się wciąż na nowo.

1. Sunset Rubdown – Dragonslayer

Nazwanie Sunset Rubdown „pobocznym” projektem jednego z liderów zespołu Wolf Parade – Spencera Kruga jest zdecydowanie nie na miejscu. Album Dragonslayer jest dziełem kompletnym, łączy w sobie wszystkie najlepsze cechy kanadyjskiej muzycznej sceny niezależnej, prężnie rozwijającej się od kilku lat. Co wyjątkowe, chwyta właściwie już po pierwszym przesłuchaniu, ale nie odpuszcza przy dwudziestym. Ten krążek to pogromca nie tylko smoków.

by: Maria Durska, Adam Kruk, Grzegorz Kruk 2010