WYWIAD Z CH-CH-CHING

Posted on 2010/07/02

0


O PALMACH, ZŁYCH PRODUCENTACH I CZARODZIEJKACH Z KSIĘŻYCA

Wydawałoby się, że psychologia, seksuologia, ekologiczny przemiał śmieci i romantyczno-popowe, a czasem housowe dźwięki to eklektyczny mariaż, który nie przystaje do jednej osoby. I że nie można gadać na imprezie z Davidem Guettą, wyśpiewywać: „Amor amor”, a potem doradzać innym, jak rozpalić utracony ogień namiętności lub jak wyrzucać śmieci, aby nie zaburzyć ekosystemu. A można. Posłuchajcie Pawła Trzcińskiego aka CH-CH-CHING, którego debiutancki album wychodzi niebawem i już wprawił w ruch serca i ciała młodzieży od Londynu po Mexico City.

Wróciłeś niedawno z amerykańsko-meksykańskiej trasy koncertowej z The Complainer and the Complainers. Jak doszło do Waszej współpracy?

To się stało we Wrocławiu podczas trzydniowego mikmusikowego festiwalu. Spotkaliśmy się tam pierwszy raz po dłuższej przerwie z Wojtkiem Kucharczykiem, który kiedyś wydawał moje płyty. Zaproponował mi granie u siebie, tak na próbę.  Ale po pierwszym koncercie wiedzieliśmy, że to jest to.

Odwiedziłeś Miami,  co Ci się tam najbardziej podobało?

W Miami podobały mi się palmy, a właściwie ich wszechobecność. Tam jest zupełnie inne światło, inne kolory – takie, których nie podejrzewałem o realne istnienie. Nagle te wszystkie dziwne teledyski z rozebranymi dziewczynami, które ogląda się w Polsce w zimie i wydają się cokolwiek absurdalne, tam nabierają sensu. Tym bardziej, że udało mi się też, co jest zabawną historią stanąć oko w oko z Davidem Guettą.

Wow, z Davidem Guettą? Tym samym, co nagrał z Akonem „Sexy Chick”?

Kiedy byliśmy w Miami, odbywała się tam właśnie Winter Music Conference i Guetta wszedł na imprezę, na której akurat też byłem by posłuchać Jack Beats i kilku innych gości grających fidget house. Ta muzyka nabiera zupełnie innego sensu jak jest się nad oceanem. Słuchanie jej w naszej rzeczywistości moralnego niepokoju to… Powiedzmy może tak: kino typu dramat sprawdza się u nas lepiej, a tam sprawdzają się hity o morzu, byciu nagim i wesołym.

Myślisz, że przestrzeń kształtuje tę muzykę?

Tak, bo jak się urodzisz pod palmami to wszelkie ambicje odchodzą w zapomnienie. Po co się pracuje?  Często po to, by potem móc nic nie robić, leżeć pod palmą. A jeśli od początku masz tę palmę i plażę przed domem, to po co w życiu robić cokolwiek ? Jakbym się urodził na Hawajach, to nie robiłbym nic. W żadnym zakresie.

Urodziłeś się jednak w strefie klimatu umiarkowanego i robisz muzykę. Kim jest CH-CH-CHING?

To jest taki dziwny projekt. Nie wiem jeszcze, czy będzie to płyta z utworami dłuższymi, transowymi, które robiłem na początku, czy stricte piosenkowa z dużą ilością rewerbera, echa, w klimacie lo-fi. Może coś pomiędzy. Tak czy inaczej jesienią na pewno będzie płyta i trasa koncertowa. CH-CH-CHING to jest moja wizja hip-hopu. Nie chcę jednak udawać, że wywodzę się właśnie z tamtej kultury, że urodziłem się gdzieś w Miami albo na Bronxie. Moja metoda jest właściwie ta sama, ale nie sampluję funkowych utworów –  idea wywodzi się z techno, które jest mi bliższe chociażby przez osłuchanie i bliskość twórców. Do Berlina jest mi bliżej niż do Nowego Jorku.

Co stoi za nazwą CH-CH-CHING?

Właśnie nic za tym nie stoi. Etap wymyślania nazwy dla projektów trwa zazwyczaj bardzo długo, a CH-CH-CHING jest owocem ostatnich kilku lat poszukiwań. CH nie jest do końca słowem. Brzmi trochę łacińsko.

Albo chemicznie, matematycznie, przyrodniczo…

Ale też hip-hopowo, lub jak odgłos zacinającej się kasy.

Jak u M.I.A. w „Paper Planes”. Ten kawałek był hitem w Polsce, ale podobał się przede wszystkim dresom. Chyba przez to „paf paf paf”.

To w języku marketingowym nazywa się cross over appeal, czyli docieranie do różnej publiczności. Jest film na YouTube, który zamieścił Diplo. Siedzą w pokoju z M.I.A. i robią ten kawałek – on powstał w 10 minut. Diplo zasamplował The Clash i tyle. Czego by nie mówić, Diplo nie jest dobrym producentem. Ale zobaczymy, co niebawem powie M.I.A. Ostatnia jej aktywność jest dość niepokojąca…

Mówisz o teledysku do  „Born Free

Tak, ale też o samej piosence. M.I.A. idzie w stronę podrabiania Santigold, która wcześniej podrabiała M.I.A. Jestem ciekawy, co z tego będzie. M.I.A. jest symbolem, wyznacznikiem tego, co dzieje się ciekawego we współczesnej muzyce. „Kale” uważam za płytę, która uchwyciła początek XXI wieku. Chodzi o wpływ, jaki ta płyta wywarłaoraz o skalę z jaką się to stało (jest dużo ciekawych płyt o których wie pięć osób).  Chodzi także oto także jak M.I.A. pokierowała swoją karierą, jaki ma w tej chwili wpływ na jej rozwój. Ze swoją wytwórnią będzie w najbliższej przyszłości wydawać dosyć dziwne rzeczy na masowy gust i myślę, że stworzy to kolejny rozdział popkultury.

Na stronie CH-CH-CHING nie ma twoich zdjęć, jest tylko anime. Z jaką rysunkową postacią się identyfikowałeś?

Pierwsza, jaka przychodzi mi do głowy to „Tygrysia maska”. Oglądałem dziwne kreskówki, np „Czarodziejki z księżyca”, chociaż nie mogłem się z żadną czarodziejką identyfikować. Najbardziej jednak podobała mi się z czarodziejka z Saturna, bo była najbardziej mroczna i miała największą moc.

Czy „Tygrysia maska” miała jakieś moce?

„Tygrysia maska” nie miała żadnych mocy. To była kreskówka o zapaśniku.

Co Cię teraz interesuje?

W tej chwili interesuje mnie komunikacja niewerbalna w zakresie mikroekspresji twarzy. Oglądam taki serial „Magia kłamstw” z jednym ze swoich ulubionych aktorów – Timem Rothem, gdzie ten gra filmowy odpowiednik Paula Ekmana. Jest psychologiem, który odkrył, że to co mówimy to jedno, ale jakby dokładnie się temu przyjrzeć, nakręcić kamerą i puścić w zwolnionym tempie, to w jakiś dziwnych minach ujawniają się nasze prawdziwe emocje. To niesamowite, że wszyscy mamy te same emocje wypisane na twarzy.

Mówiąc o uniwersalnych twarzach… Kilka dni temu byłam we Florencji i tam, w drodze do  Galerii Uffizich, zauważyłam na ziemi zdjęcie. Gdy je podniosłam, okazało się, że są to fotografie kobiety, Azjatki, która mogłaby być moją siostrą. Poznałeś kiedyś swój doppelganger? Uważasz, że to jest możliwe?

Tak, mam brata bliźniaka z Meksyku, którego poznałem w Niemczech. Niestety nie mogliśmy się spotkać, bo mieliśmy grać koncert w Monterrey, gdzie on mieszka, ale nie było to możliwe z powodu wojny gangów, która wybuchła parę tygodni wcześniej. Gangi obrzucały się granatami na ulicach, a w czasie wojny ludzie spotykają się tylko w domach. Wojna się kończy, za parę tygodni jest następna… My akurat trafiliśmy na czas jej trwania, więc się z nim nie spotkałem. Ma na imię Raphael i jest chirurgiem plastycznym. Mieszka w Monterrey, w Meksyku.

Co sprawia, że on to on?

Poznaliśmy się na wymianie w Niemczech, gdy ja studiowałem psychologie, a on medycynę. I tak po pierwszej popijawie razem wiedzieliśmy, że jesteśmy bliźniakami. Doszliśmy do tego, że tak jak u nas są kawały o Jasiu (czego tam Jaś nie robi….), tak w Meksyku są kawały o chłopcu, który nazywa się Pepito. Więc ja byłem Pepito, a on był Jasiu i tak już zostało.

W piątek 9 lipca CH-CH-CHING zagra we wrocławskim klubie Melin Cafe w ramach Minifestiwalu Eutopia.

by: Karolina Pietrzak i Beata Wilczek 2010