Mówiąc o Matthew Herbercie nigdy nie potrafię być w pełni obiektywny (dyskusje na temat istnienia obiektywizmu w krytyce muzycznej odsuńmy na bok). Być może i jest rewelacją poprzedniej dekady, ale ciągle uważam go, jeśli nawet nie za muzycznego geniusza, to za kogoś komu do tego miana bardzo blisko. Odważnie wykorzystujący najdziwniejsze sample wizjoner, szalony naukowiec z rozmachem budujący minimalistyczno-monumentalne dźwiękowe konstrukcje, artysta, którego nazwisko już od 15 lat jest marką.
Jego awangardowe elektroniczne brzmienie zostało zainspirowane ruchem musique concrète, zainicjowanym w późnych latach 40. przez Pierre’a Schaeffera, odrzucającego tradycyjne rozumienie muzyki podporządkowanej pojęciom melodii, harmonii czy rytmu. Zamiast w kierunku instrumentów czy wokalu, musique concrète, czyli muzyka prawdziwa, zwracała się w stronę dźwięków akuzmatycznych, których brzmienie nie zdradza źródła swojego pochodzenia. Pomogło to Herbertowi zostać pionierem microhouse’u, wyrastającego z house’u, minimal techno i glitchu.
To prawda – dokonania Brytyjczyka na przestrzeni lat bywały lepsze lub gorsze, krytykowanie go zawsze przychodziło mi jednak z trudem. Łatwiej było uznać, że to ja mylę się w ocenie jego najnowszego dzieła, niż że Herbert popełnił album, który co najwyżej można nazwać przeciętnym. Nie inaczej było z pierwszą częścią trylogii „One” – płytą „One One”, która uwiodła mnie onirycznymi opowieściami o szalonych nocach dopiero po kilku miesiącach od premiery. Singiel „Leipzig” sennie szarysowuje sylwetkę młodego hedonisty zanurzonego w imprezowym życiu wielkiego miasta:
W przededniu premiery kolejnej części trylogii – „One Club” (w kolejce czeka jeszcze szeroko komentowane „One Pig”, oparte wyłącznie na dźwiękach nagranych podczas cyklu życia świni) warto zadać sobie kilka pytań. Jak to jest, że Matthew zachwyca, kiedy czasem wcale nie zachwyca? Za co tak naprawdę kochamy Herberta?
ZA ALEATORYZM
Od tego wszystko się zaczęło, jeszcze kiedy Herbert studiował na Exeter University we wczesnych latach 90-tych. Aleatoryzm to muzyczna odpowiedź na dadaizm, przypadek w kompozycji i wykonawstwie. Już podczas swojego pierwszego występu – jeszcze jako Wishmountain – Herbert dowiódł, że jest wyznawcą prądu aleatorystycznego w muzyce. Głównym instrumentem, jakiego wtedy użył, była pusta paczka po chipsach. I choć późniejsze dokonania artysty nabrały więcej ogłady, to element losowy ciągle jest w nich niezwykle istotny. Najlepszym tego przykładem są dźwięki użyte na najnowszym albumie „One Club” -przypadkowo nagrane w klubie Robert Johnson we Frankfurcie.
ZA POP
Pomimo całego tego twórczego bałaganu, Herbert posiadł umiejętność tworzenia prawdziwych popowych perełek. Z jednej strony skomponowane z niezwykłą elegancją i wyczuciem, z drugiej całkowicie radio-friendly. Potwierdzeniem tego niech będzie urocze „Something isn’t right” z płyty „Scale”:
ZA WYRAFINOWANĄ PROPAGANDĘ
Po wspomnianym już Wishmountain, artysta założył projekt Radio Boy, głęboko zanurzony w sposobie kompozycji musique concrète, wyposażony jednak w dodatkowy atut – polityczny krytycyzm. Dopiero jednak The Matthew Herbert Big Band połączył aspekt krytyczny Radio Boy ze strukturą piosenkową albumów wydawanych pod szyldem Herbert, takich jak „Around the House” czy „Bodily Functions”. Z tego ostatniego krążka, pierwszego, który za sprawą !K7 doczekał się ogólnoświatowej dystrybucji pochodzi piosenka „The Audience”. Wokalnie udziela się w niej Dani Siciliano, artystyczna i życiowa partnerka Herberta:
Mariaż z erą swingu rozpoczęty wydanym w 2003 roku albumem „Goodbye Swingtime” nie był dla Herberta tylko dekonstrukcją niezmiennej od pół wieku bigbandowej formy, na „There’s Me and There’s You” z 2008 roku wzbogaconą o rozkład na czynniki pierwsze stylistyki wodewilu i musicalu. Obie płyty trzeba uznać za swego rodzaju muzyczny ruch oporu i wyraz wiary, że artysta może poprzez swoją twórczość demokratycznie sprzeciwić się złu tego świata. W pociągającej, wywrotowej i wyszukanej kolekcji protest songów przesłanie realizowane jest przy użyciu rozmaitych, nie tylko werbalnych, środków (wśród sampli pojawiły się między innymi odgłosy rozstrzeliwania protestujących Palestyńczyków przez izraelskich żołnierzy). Na „There’s Me and There’s You” powracającym motywem jest wojna w Iraku i pytanie o sensowność walki zbrojnej w ogóle. Płytę tą otwiera piosenka „The Story”:
ZA MIESZANIE SIĘ W NIESWOJE SPRAWY
Matthew Herbert uwielbia maczać swoje utalentowane palce w twórczości tych, którzy wydają mu się obiecujący. I często kolaboracje z nim są najlepszym, co trafia im się w ciągu kariery. Na początku skupiał się głównie na remiksach – z ważniejszych artystów, których dokonania wziął na warsztat, warto wymienić choćby Yoko Ono, The Avalanches, Serge’a Gainsbourga czy R.E.M. Później zaczął działać na większą skalę. Zaprogramował trzy utwory na „Vespertine” Björk , wyprodukował też solowy debiut Róisín Murphy – „Ruby Blue” – ostateczny dowód na to, że pozostając muzycznym szaleńcem, można spłodzić jedną z najlepszych popowych płyt dekady:
Z jubilerskim kunsztem zamienia nieoszlifowane kamyczki w brylanty – jego nowi protegowani, londyńczycy z The Invisible, których pierwszą płytę wyprodukował w 2009 roku, błyskawicznie stali się ulubieńcami krytyki, zostali nominowani do Mercury Prize, a ich album wybrany został płytą roku serwisu iTunes.
ZA TO, ŻE ZAWSZE WRACA
Matthew może pracować przy ośmiu różnych projektach, produkować płyty połowie sceny niezależnej, a i tak zawsze znajduje czas, by przyjechać do Polski. Nieważne, czy Herbert tak lubi nasz kraj, że nie pomija go w żadnej ze swoich tras koncertowych, a potem jeszcze wraca na niezobowiązujące koncerty, czy to my darzymy go sympatią wystarczająco silną, by za każdym razem zapełniać koncertowe sale. Przy okazji wydania płyty „One One” 8 maja tego roku wystąpił w krakowskim klubie Pauza. Jeśli jego atencja nie osłabnie, to przyjedzie do nas i w ramach promocji nowego albumu, „One Club”, którego premiera już 20 września. Miejmy nadzieję, że da wtedy tak dobry koncert, jak ten na Nowych Horyzontach w 2008 roku:
by: Kuba Żary 2010
Marcin
2010/09/01
Fakt, herbert jest wielopoziomowy, wielopłaszczyznowy i złożony…. dzieła z dani moim zdaniem były najlepsze