Za Wielką Wodą tegoroczny listopad okazał się niezwykle łaskawy dla tysięcy drzew oczekujących na śmierć – stany Nowy Jork, Pennsylvania i Floryda zdelegalizowały książkę telefoniczną. Ów ponad stuletni, absolutnie nieekologiczny gadżet, został już dawno zdigitalizowany, a komercyjna jego strona wpuszczona do sieci. Teraz pozostaje stopniowe zerwanie z siłą przyzwyczajenia i nie uleganie panice, że następne w kolejce będą zeszyty, gazety i książki. Za kilkadziesiąt lat będziemy zapewne opowiadać potomkom o starodawnych książkach telefonicznych, telefonach stacjonarnych i kasetach magnetofonowych. Zanim ten czas nastąpi, rzućmy ostatnie spojrzenie na kolejny odchodzący relikt przeszłości.
Pierwsza książka telefoniczna – czyli jednostronicowy spis abonentów centrali w New Haven wydany 21 lutego 1878 roku, wkrótce zastąpiony przez znaną nam dziś krewniaczkę papierowej cegły.
Rozdzieranie poczciwego tomiszcza było uznawane za symbol siły, a legenda o tym, że dwóch złączonych ze sobą książek nie można żadnym sposobem rozdzielić została sprawdzona na użytek programu Mythbusters, który niezależnie od wyniku, potwierdził potęgę setek stronic.
Książka telefoniczna jako synonim nudy wdarła się do świata powiedzeń – ponoć naprawdę dobry aktor potrafi wywołać wielkie emocje u publiczności odpowiednio czytając ów spis. Tutaj Robin Williams, parodiujący Johna Housemana i doprowadzający widzów do spazmów wszelakiego rodzaju.
Koniec epoki wymaga odpowiedniego pożegnania, najlepiej w formie recyclingu. Oto, co oprócz rytualnej ofiary całopalnej w kominku, można zrobić z setkami brudzących palce stron:
Zaprojektować suknię dla Lady Gagi.
Oddać hołd Davidowi Bowie.
Zagrać w domino.
Zabrać się za produkcję prezentów świątecznych.
by: Maria Durska 2010
Posted on 2010/11/18
0