Tyle tego było: w radiu, komputerze, ipodzie, na płytach CD, vinylach, powróciły kaseciaki. Rozwój techniki ma to do siebie, że nie unicestwia dawnych nośników, tylko dodaje kolejne. Skutek jest taki, że muzyki jest coraz więcej wokół i to cieszy! Piosenka jest właśnie po to aby bawić, czasem smucić, przywoływać wspomnienia, skłaniać do tańca i jeszcze paru czynności. To rzecz użytkowa. Oto dziesiątka piosenek, które podobały nam się w niezwykłych latach minionej dekady.
10. Tatu „Nas ne dogoniat”
Chyba każdy latem 2002 z wypiekami czekał na niusy dotyczące dwóch rosyjskich lolitek o rumianych polikach, które w kusych spódniczkach uciekały w zimną syberyjską noc wielkim tirem, tęskno wykrzykując z prawdziwie ułańskim temperamentem: „Nas ne dogoniat!”. B.W. i K.P.
9. Rihanna „Umbrella”
Pewnie jedna z najbardziej ogranych piosenek drugiej połowy ubiegłej dekady, która królowała na listach przebojów całego świata, z hukiem otworzyła Rihannie już wcześniej uchylone drzwi muzycznego świata i stała się jej popisowym numerem. Do sukcesu przyczyniły się szlachetnie i jednocześnie agresywniej brzmiący wokal RiRi, prościutki a jednocześnie dość poruszający tekst, hipnotyzujący refren, rock-hopowe brzmienie i… pogoda w Europie. Jak na ironię, „Umbrella” stało się hymnem jednego z najbardziej deszczowych letnich miesięcy w Wielkiej Brytanii. M.D.
8. Morrissey „First of the Gang to Die”
Powrót Moza po siedmiu latach od wydania ostatniego (nie wartego wzmianki) krążka do świetnej formy. Od tego momentu już nie odpuści. Tak się złożyło, że kiedy w 2004 roku Morrissey wydał You are the Quarry byłem właśnie w Londynie, gdzie wszystkie (lepsze) stacje radiowe nadawały „First of the Gang to Die”, a w klubach można było cieszyć oczy tym, jak Anglia wita swojego fałszywego proroka powracającego z banicji. Ten utwór przypomniał wszystkim, że nikt nie zna szemranych angielskich chłoptasi, a także ich śmierdzącej piwem i Yorkshire puddingiem ojczyzny, tak dobrze jak ich pewien nawiedzony gość z Manchesteru. A.K.
7. Super Furry Animals „Run-Away”
Walijskim Futrzakom z furią nie do twarzy – znacznie lepiej pasuje im zabarwiona ironią melancholia. „Run-Away”, zainspirowane przebojem Phila Spectora „Be My Baby”, nosi cechy tego samego sentymentalnego story-tellingu, co przeboje z lat 60-tych, traktuje go jednak nie całkiem poważnie i w duży cudzysłów bierze własną rozbuchaną teatralność. Może właśnie to porozumiewawcze mrugnięcie okiem było zbyt wymagające dla masowego słuchacza? Wszystkie atrybuty by podbić mainstream w kawałku są, nigdy nie zdobył jednak komercyjnego sukcesu. Chociaż może jeszcze nie wszystko stracone. Bo przed „Run-Away” naprawdę nie da się uciec. K.Ż.
6. Lady Gaga „Bad Romance”
Końcówka dekady w muzyce pop zdecydowanie należała do Stefanii Joanne Angeliny Germanotty znanej jako Lady Gaga. Magazyn Forbes umieścił ją na 7. pozycji na liście Power Women w 2010. roku Na Uniwersytecie Stanowym Południowej Karoliny odbyło się nawet poświęcone jej seminarium naukowe pod nazwą „Lady Gaga i socjologia sławy”. Tylko ona potrafi chodzić w butach Alexandra McQueena, zarobić podczas jednej trasy koncertowej 200 milionów dolarów i zmienić (z małą pomocą Baracka Obamy) amerykańskie prawo dotyczące homoseksualistów w armii. Nasz osobisty role model. B.W. i K.P.
5. The Flaming Lips – „Do You Realize??”
Zakręceni królowie nowej psychodelii mają ciekawą umiejętność nagrywania piosenek zadowalających równocześnie najbardziej zatwardziałych muzycznych snobów jak i radujących szerszą publikę. Mariaż ze strasznym globalizmem (występ w kostiumach królików w reklamie Hewlett-Packard) wcale nie zaszkodził utworowi, który trafił pod strzechy, a zespołowi dał pieniądze na realizacje kolejnych awangardowych projektów. „Do You Realize??” to jedna z najpiękniejszych melodii The Flaming Lips, tak kojąca i przyjemna, że zapominamy o tytułowym pytaniu – Czy zdajesz sobie sprawę z tego, że każdy, kogo znasz któregoś dnia umrze? Z ciekawostek: piosenka została wybrana jako Oficjalna Rockowa Piosenka Oklahomy – nie znowu tak małej ojczyzny zespołu. M.D.
4. Pop Levi „Pick Me Up (Upper Cut)”
Dziwny ten Pop Levi. Wygląda jak zagubiony w czasie prowansalski trubadur albo jak Czesław Niemen. Nagrywał kiedyś z Ladytron i Super Numeri, ale specjalnie się nie wciągnął, więc zaczął karierę solową. Bez spektakularnych sukcesów. Nagrał dwa albumy – świetny, niemal niezauważony The Return to Black Magic Party i gorszy, także niezauważony, Never Never Love. Z tego pierwszego pochodzi „Pick Me Up (Upper Cut)” – tryskające energią mistrzostwo świata absurdu, stylu i błogiej radości. Szalałoby się bez końca. A.K.
3. The Libertines „Can’t Stand Me Now”
Jeśli po odsłuchaniu tego kawałka nie chcesz walnąć kilka szklanek whiskey, zarzucić skórzanej kurtki, wybiec na ulicę, wpaść na swoich zdegenerowanych koleżków, po drodze trzasnąć jeszcze kilka browarów, zgwałcić kota w ciemnym zaułku, nasikać na drzwi kościoła i ostatecznie puścić gdzieś nad ranem pawia na przystanku na buty przypadkowo poznanej, totalnie zapranej anorektycznej piękności, która chciała udać się do twojego mieszkania „posłuchać płyt” znaczy to tylko tyle, że gdzieś przegapiłeś najlepsze lata swojej młodości i kilka świetnych nut pijacko wyśpiewanych przez Pete’a Doherty’ego. G.K.
2. MGMT „Time to Pretend”
Niedługo niezależna krytyka muzyczna mogła cieszyć się odkryciem kolejnego niszowego brooklyńskiego projektu. Wystarczy, że minęło kilka miesięcy od premiery debiutu MGMT Oracular Spectacular i główny nurt zagarnął niezalową rewelację, a facebookowe profile zakwitły wrzucanymi jako podsumowanie całonocnych balang klipami do piosenek Nowojorczyków. Przez to często nie zauważa się słodko-gorzkiego wydźwięku „Time To Pretend”. Bo jak śpiewają MGMT, ci, którzy żyją szybko – umierają młodo i choć życie gwiazd rocka jest zabawne, to czasami ma się dosyć ciągłego udawania szczęścia. Popowy, oszlifowany do perfekcji brylant, jakim jest nowojorski duet, ma do zaoferowania więcej niż tylko skoczny bit. I może właśnie dlatego, nawet jeśli zapomnimy o imprezach, które nakręcała muzyka chłopaków z Brooklynu, o nich samych zapomnieć będzie dużo trudniej. K.Ż.
1. Johnny Cash „Hurt”
Wydawać by się mogło, że muzycznie nikt nie jest w stanie dosadniej oddać cierpienia i żalu niż mistrz mrocznych nastrojów Trent Reznor. Tej sztuki udało się jednak dokonać Johnny’emu Cashowi w coverze utworu napisanego właśnie przez wokalistę Nine Inch Nails. Jedno z ostatnich nagrań, jakie pozostawił po sobie być może najważniejszy z bardów Ameryki jest rozdzierającym serce, gorzkim testamentem artysty, na tyle osobistym, że nawet Reznor nie pozostawia złudzeń do kogo już na zawsze będzie należał ten kawałek. Ostatni grzesznika płacz. G.K.
by: Popvictims 2011
zbulwersowany
2011/01/11
Rozumiem, że ten cały ranking to kiepski żart, ale użycie takiego sformułowania jak „wokalista Nine Inch Nails” to już przekroczenie granicy dobrego smaku. Jak będziecie podsumowywać kolejną dekadę, to trochę się lepiej przygotujcie :).