POLSKIE FILMY DEKADY

Posted on 2011/01/25

1


Nie chcemy narzekać na polskie kino. Chcielibyśmy widzieć je ogromne, ale przyglądając mu się takim, jakim jest, potrafimy dostrzec te jaśniejsze punkty. W ostatnich latach uzbierało się ich jednak trochę. Oto dziesięć z nich – wyłonionych w głosowaniu najlepszych polskich filmów dekady.

10. „Galerianki” reż. Katarzyna Rosłaniec (2009)

Przed seansem „Galerianek” postanowiliśmy ze znajomymi sprawdzić, na co właściwie się wybieramy i odpaliliśmy na YouTubie film dyplomowy Katarzyny Rosłaniec z 2006 roku pod tym samym tytułem.  Efekt był taki, że obejrzenie pełnometrażowej wersji wydało nam się samobójcze. Do kina w związku z tym się nam nie spieszyło i kiedy film trwał już kilka minut dostałem smsa: przychodź szybko, coś zupełnie innego, jest super. I rzeczywiście – nie wiem, jak Rosłaniec to zrobiła, ale w ciągu trzech lat jako twórca nabrała niezwykłej sprawności i bardzo dojrzała. Wszystkie błędy krótkiego metrażu zostały wyeliminowane i widzowie otrzymali film zabawny i żywy, przede wszystkim jednak  szokujący i poruszający. Debiut w świetnym stylu, który przekonuje, że filmy trzeba oglądać nie na YouTubie, ale w kinie. K.Ż.

 

9. „Essential Killing” reż. Jerzy Skolimowski (2010)

Świeżość, intensywność, prostota. Obraz dla tych, którzy tęsknią za kategorią filmową zwaną dramatem psychologicznym. Zresztą, nie będziemy powtarzać i podpiszemy się pod słowami Jacka Żakowskiego, które wypowiedział podczas wywiadu z Jerzym Skolimowskim: Niedawno obejrzałem „Essential Killing” i mam wrażenie, że to jest dzieło bardzo młodego reżysera. Takiego jak Sophia Coppola, kiedy kręciła „Między słowami”. Po 40 latach znów pan szuka swojego obrazu świata i języka zdolnego go opisać. Urzekające, że 70-letni reżyser, przemierzając mazurskie szosy, potrafił w jedną noc pustą przestrzeń wypełnić wielką historią. Oklaski też dla znakomitego Vincenta Gallo i jego upodobania do laktacji i zimowych survivali. B.W. i K.P.

 

8. „Przemiany” reż. Łukasz Barczyk (2003)

Za Poniedziałka na Ostaszewskiej, za Ostaszewską na Poniedziałku, za muzykę Ścianki w tle. Jedyna dobra scena seksu oralnego w polskim kinie i pamiętna kwestia:
– Będziemy się kochać.
– Żeby się kochać, to trzeba się kochać.
– To będziemy się pierdolić. (B.W. i K.P.)

 

7. „Symetria” reż. Konrad Niewolski (2003)

Pachnąca Kafką opowieść o przemianach i przekształceniach zachodzących w początkowo bardzo nijakim bohaterze wrzuconym bez ostrzeżenia w okrutną rzeczywistość więzienną.  Reżyser znający ten świat z autopsji, konfrontuje Łukasza z koniecznością podejmowania wyborów, które stanowić będą o jego życiu na 16 metrach kwadratowych, niezwykle cienką linią pomiędzy dobrem a złem oraz z absolutnym odwróceniem dotychczasowego porządku świata. Ważna pozycja, polecana szczególnie obdarzonym niezachwianą pewnością pojęć sprawiedliwości i dobra. M.D.

 

6. „Wojna polsko-ruska” reż. Xawery Żuławski (2009)

Karkołomnego zadania przeniesienia na taśmę filmową, wydawałoby się niemożliwej do zekranizowania książki Masłowskiej, podjął się Xawery Żuławski udowadniając tym samym, że jak jego ojciec, szuka przede wszystkim tematów skrajnie dzielących widownię i opinię publiczną. Taki też efekt. Dla nas powiew świeżości w polskim kinie w postaci kamienistych wymiotów, gadającego kutasa Borysa Szyca, zakrwawionych wersalek i kurw babilońskich za ladą Polskiego Burgera. Kochaj albo rzuć. G.K.

 

5. „Wszystko, co kocham” reż. Jacek Borcuch (2009)

WCK – czyli o dorastaniu w niełatwych czasach dziejowej zawieruchy absolutnie bez zadęcia i patosu. Bezpretensjonalne przedstawienie cząstki rzeczywistości lat 80. z perspektywy grupy młodych ludzi, których największą namiętnością były muzyka i miłość.  Unosi się nad tym filmem nieuchwytna magia w najlepszym tego słowa rozumieniu, którą intensyfikuje subtelna naturalność aktorów, pełna uroku ścieżka dźwiękowa i niezwykle przyjemna strona wizualna. M.D.

 

4. „Wesele” reż. Wojciech Smarzowski (2004)

Smarzowski jest obserwatorem bezlitosnym. Dociera w „Weselu” do ohydnego jądra zatęchłej polskiej mentalności, której symbolem staje się tradycyjne polskie wesele – z białą suknią, setką gości  i pozamałżeńskim obciąganiem między garami z zepsutym bigosem. Reżyser wykładając brutalnie, że nie wystarczy wcisnąć na rękę złoty krążek, by załapać się na windę do nieba, dorobił się statusu jednego z najbardziej interesujących polskich twórców młodego pokolenia. I tę pozycję udało mu się potem obronić równie dobrym, kryminalnym „Domem złym” z 2009 roku. Powstająca właśnie „Róża z Mazur”, choć to kolejny obraz grzebiący w wojennych ranach Polski, może być jedną z najciekawszych premier tego roku. K.Ż.

 

3. „Dzień świra” reż. Marek Koterski (2002)

Ok, Koterski jest świrem i robi sobie terapię kosztem widza. Wiadomo już to od czasu jego „Domu wariatów” (1984). I co z tego, skoro widzowi to w smak? Polski smutny Woody Allen pokazał w „Świrze” nie tylko koszmar uwarunkowań rodzinnych (zupa od mamy), sąsiedzkich (napierdalający sąsiedzi i robotnicy), modny ostatnio urok PKP i nędzę resztek romantyzmu (Pośród ogrodu siedzi ta królewska para) . Pokazał też, że można przyłożyć wkurwiającej lasce, zesrać się jak pies komuś pod balkonem, po prostu wolno zwariować, kiedy żyje się w zwariowanym świecie. I to przyzwolenie jest jakoś optymistyczne we wgniatającym w ziemię świecie Koterskiego. A.K.

 

2. „33 sceny z życia” reż. Małgorzata Szumowska (2008)

Szumowskiej udało się to co przez długie lata było rzadkością w polskiej kinematografii: nakręcić film osadzony w polskich realiach, nie będący jednocześnie hermetyczną puszką, którą otworzyć jest w stanie jedynie osoba wychowana między Odrą, a Bugiem. Być może to międzynarodowa kooperacja (drażniąco rzucająca się w oczy jedynie poprzez momentami niezgrabny dubbing głównej bohaterki) pozwoliła uzyskać efekt uniwersalnej, opowiedzianej bez zbędnego sentymentalizmu historii (nie?)radzenia sobie ze śmiercią i własnym późnym dojrzewaniem. Towar eksportowy wysokiej jakości. G.K.

 

1. „Plac Zbawiciela” reż. Krzysztof Krauze, Joanna Kos-Krauze (2006)

Mówiono, że „Dług” (1999) to najważniejszy film lat 90-tych, ale były przecież „Psy”, był „Killer”, „Młode Wilki” – wszystkie mówiły coś o tamtej dekadzie. „Dług” okazał się tylko próbą generalną przed „Placem Zbawiciela” – opowieścią o Medei warszawskiej, która najpełniej określiła mijającą dziesięciolatkę. Nieśpiesznie konstruowana opowieść o upadku pewnej rodziny skupiła jak w soczewce najważniejsze polskie problemy początku wieku:  krwiożerczy kapitalizm, obrązawianie instytucji rodziny, pogardę dla kobiet, skostniałe wartości kontra TVN-owski pusty blichtr. Krauzowie wznieśli zwierciadło odbijające najprawdziwsze i najstraszniejsze oblicze naszego kraju. Zrobili to bez znieczulenia i bez zbawienia.  A.K.

by: Popvictims 2011