„Hollywood nie od dziś zapatrzone jest w Londyn, który nigdy nie gardził amerykańskim dolarem. Uwaga, Brytyjczycy nadchodzą!
Tylko w lutym na ekrany polskich kin trafiają nowe filmy Danny’ego Boyle’a („127 godzin”), Mike’a Leigh („Kolejny rok”) i Williama Monahana („London Boulevard”). W styczniu mogliśmy oglądać „Szukając Eryka” Kena Loacha, „Tamarę i mężczyzn” Stephena Frearsa oraz „Jak zostać królem” Toma Hoopera, który w dodatku zgarnął w tym roku najwięcej nominacji do Złotych Globów, co jest, jak wiadomo, dobrą oscarową wróżbą. Filmowi Hoopera daleko do arcydzieła – jest tylko zgrabną i poprawną opowieścią z wyższych sfer, czyli czymś, co jest najlepszym angielskim towarem eksportowym, szczególnie na Nowy Kontynent. Ale Wyspiarze eksportowali tam nie tylko angielską flegmę. Pierwszą zmasowaną brytyjską ofensywę kulturalną datuje się na lata 60., kiedy właśnie z kraju flegmą i piwskiem płynącym powiać miało rozluźnieniem w usztywnionych zimnowojennym konwenansem Stanach. Amerykę najechała wtedy Dusty Springfield, Beatlesi i Stonesi, za nimi przywiało reżyserów zwanych Młodymi Gniewnymi (największą karierę z nich zrobił w USA John Schlesinger), rzeszę aktorów, zachęconych Oscarem dla Julie Christie za rolę w „Darling” (1965), modę i snobizm na wszystko, co angielskie. (…)”
Całość czytaj w lutowym numerze Hiro.
by: Adam Kruk 2011
Posted on 2011/02/02
0