Gdyby nie festiwal Camerimage i pokaz na nim w 2009 roku filmu „Papieżyca Joanna”, polscy kinomani mieliby zapewne nikłe szanse w ogóle dowiedzieć się o tym dziele. Chyba że wyglądają od czasu do czasu ciekawsko za zachodnią granicę, za pośrednictwem na przykład kanału Deutsche Welle śledząc najnowsze trendy w kinie europejskim. To właśnie tam można było swego czasu usłyszeć, że „Papieżyca Joanna” była najdroższą niemiecką produkcją roku 2009. I biorąc pod uwagę fakt, iż „dorzuciły się” do niej również Wielka Brytania, Hiszpania oraz Włochy, tak pod względem finansowym, jak i poprzez swe realizatorsko-filmowe „zasoby ludzkie”, aż dziw bierze, że superprodukcja ta nie znalazła w Polsce kinowego dystrybutora. A gdy już wyszła u nas na płycie DVD (2011) – to bez licencji do wypożyczania. Czyżby cenzura prewencyjno-religijna? Dziejowy spisek?
Film Sönke Wortmanna (m.in. „Cud z Berna”, 2003) jest adaptacją skandalizującej powieści Donny Woolfolk Cross z 1996 roku, podpartej siedmioletnim „śledztwem” autorki w poszukiwaniu wymazanych z chrześcijańskiej kultury śladów istnienia papieża-kobiety. Papieżycy. Co ciekawe, w roku 1972 brytyjski, praktycznie nieznany reżyser Michael Anderson również sięgnął do legendy o Joannie, która została papieżem w 885 r. – w jego całkiem już dziś zapomnianym filmie, „Pope Joan”, główną, tytułową rolę zagrała… Liv Ullmann! Nazwisko muzy Ingmara Bergmana nie wystarczyło jednak, aby nadać filmowi klasę – był po prostu produkcją całkiem nieudaną. Co innego film Wortmanna.
Główną i tytułową rolę zagrała u niego Johanna Wokalek (m.in. „Aimée & Jaguar”, „Baader Meinhof”) – nie dostawiał tu zatem reżyser jakiejś światowej supergwiazdy-lokomotywy pociągowej dla całego przedsięwzięcia. To aktorce, której mainstreamowa kariera dopiero nabiera rozpędu, całkowicie zawierzył Wortmann. I słusznie – po raz kolejny Niemka wykazała się sporym talentem aktorskim. Superznana osoba pojawia się dopiero na drugim planie – to John Goodman (m.in. „Barton Fink”, „Big Lebowski”). Ze swą charakterystyczną tuszą doskonale zagrał rolę papieża Sergiusa, cierpiącego na podagrę wynikłą ze złej diety żywieniowej, spowodowanej wystawnym trybem życia średniowiecznych „sług Pana”. To jego uzdrowiła w filmie Joanna, ukryta pod męskim przebraniem mnicha, i jego miejsce na papieskim tronie w dalszej kolejności zajęła, chcąc uzdrowić chore europejskie chrześcijaństwo: dwulicowe, zakłamane w wierze (vide: ultrakonserwatywny ojciec Joanny, znęcający się psychicznie i fizycznie nad swoją rodziną, notabene… ksiądz!; wieczorne, wystawne i w towarzystwie panienek, wieczerze zakonników; hołdowanie władzy i pieniądzom pod pozorem troski o dobro ludu w imię Boga, itd.). „Papieżyca” to jednak nie pierwszy film poruszający problematykę grzechów w łonie Kościoła.

John Goodman i Johanna Wokalek
Po pierwsze: „Rzym” (1972) Federica Felliniego – i słynny pokaz modowy szat dla przedstawicieli Kościoła katolickiego! Zakrawający o absurd, ale gdy się czyta na przykład o targach, na których wystawia się szaty liturgiczne czy wyposażenie kościoła (np. targi Koinè we włoskim mieście Vicenza czy ich polski odpowiednik – Sakralia w Poznaniu), łatwo zdać sobie sprawę, że właśnie na granicy absurdu one funkcjonują. Albo film „Lourdes” (2009) Jessiki Hausner… Czy z zupełnie innej beczki – „milion” wersji „Szkarłatnej litery” (m.in. ta Wima Wendersa z 1973), „Biała wstążka” (2009) Michaela Hanekego, albo choćby… „Samotność we dwoje” (1968) Stanisława Różewicza – czy to od strony katolickiej, czy protestanckiej – w historii kina europejskiego istnieje trudna do zliczenia liczba filmów celujących swe ostrze krytyki w wypaczone chrześcijaństwo, podobno, według niektórych, podstawę naszej kultury, naszej tożsamości. Nasz kolos na glinianych nogach.
„Papieżyca Joanna” to – również – film raczej pod tym względem krytyczny. Także z perspektywy herstoryczno-krytyczno-feministycznej – Joanna von Ingelheim przeciera tu jakby szlak innej, znanej z późniejszej historii dziejów Joannie – d’Arc, łamiąc kościelne imperatywy ustanowione m.in. na podstawie pism św. Pawła, mówiących o statusie kobiety. Statusie, oczywiście, narzucającym całkowitą podległość mężczyźnie i nakazującym niewychylanie się, siedzenie w domu i rodzenie dzieci. Nauczać zaś kobiecie nie pozwalam ani też przewodzić nad mężem, lecz chcę, by trwała w cichości, itd., itd. To często słyszymy w filmie Wortmanna. I to często podaje się w wątpliwość, w następstwie wskazując na irracjonalność tych „przesądów”.
Zakłamanie od początku, i trzeba wierzyć – powiedziała jedna ze znajomych osób, jakim udało się obejrzeć film „Papieżyca Joanna”, który w swej baśniowej estetyce, jakby paradoksalnie, całkowicie obnaża braki i niedociągnięcia chrześcijaństwa; wiele jego szczelin, w których gnieżdżą się wszystkie nasze „heretyckie” wątpliwości. Czyżby więc przemilczenie w – słynącej z silnej pozycji Kościoła katolickiego – Polsce filmu Sönke Wortmanna to jakiś rodzaj cenzury czy spisku? A może jednak to tylko czysty przypadek? Zapraszamy na seans i do własnych przemyśleń. W sam raz na ten błogosławiony czas.
by: Emilia Walczak 2011
Posted on 2011/05/01
0