Cover-bandy bywają zazwyczaj pogardzane jako twory zmuszone brakiem talentu do odgrzewania starych kotletów lub grania do nich, picia wygazowanego piwa i zarabiania własnych pieniędzy na cudzej twórczości. Są jednak artyści z powodzeniem wyznaczający własne ścieżki, którzy tylko na chwilę, dla kaprysu czy w ramach przemyślanego projektu artystycznego, wcielają się w role naśladowców i nagrywają płyty z coverami. Nie zawsze to działa – słabo wypadła płyta Kasi Kowalskiej Ciechowski. Moja krew, a tacy Rod Steward czy Nouvelle Vague w minionych latach każdą piosenkę przerobili na identycznie mdłą modłę. Inni, mimo niezaprzeczalnego talentu do nowych interpretacji, zwyczajnie przesadzą – jak Johnny Cash, który pod koniec życia stał się niemalże maszyną do śpiewania cudzych piosenek. Czasem jednak udaje się – i nie tylko artystom wybitnym – skomponowanie całej płyty z cudzesów, która brzmi przy tym jak własne dzieło – pełne i autonomiczne. Oto 10 cover-albumów ostatniej dekady, którym zdarzyło się nie zarżnąć oryginałów. Kluczem najczęściej okazywała się różnorodność i inność od oryginałów, nie podobieństwo.
1. Tori Amos Strange Little Girls (2001) – nie jestem fanem Tori Amos i nigdy nie byłem. Jej kult kojarzy mi się z egzaltacją Piotra Kaczkowskiego i jego córy, choć niektórym jej piosenkom trudno odmówić uroku (np. „Winter„) czy dramatyzmu („Me and the gun„) . Śpiewaczki z takim ego potrafią każdą piosenkę zamienić w fontannę tkliwości, niczym Edyta Górnik Mazurka Dąbrowskiego, jednak na Strange Little Girls Amos ograniczyła ilość smutnych ballad i rzewnych wyznań. Wzięła piosenki, z których jakością trudno się spierać: tytuł pożyczyła od The Stranglers, a na płycie zaśpiewała Beatlesów, Depeche Mode, 10 CC i Neila Younga. Wszystko po swojemu, daleko od oryginału, ale i banału.
2. Joss Stone The Soul Sessions (2003) – młodziutka brytyjska wokalistka, zauważona podczas występu w tamtejszej „Drodze do gwiazd”, wyjechała do Nowego Jorku by nagrać kilka starych soulowych utworów (i cover The White Stripes). Podobnie jak wcześniej George Michael albumem Songs From The Last Century, stworzyła dzieło, które ustawiło jej będący prawdziwym darem od natury głos, wśród największych. Wystarczy posłuchać jej „Super Duper Love”, „Dirty Man” czy „The Chokin’ Kind” by… nabrać ochoty na miłość. Niestety, wbrew obiecującemu debiutowi, kariera Stone została zatrzymana po zmianie wytwórni na EMI, która wstrzymywała przez dwa lata jej trzecią płytę, by nie kolidowała z bardziej eksponowanymi planami wydawniczymi koncernu i nie potrafiła stworzyć jej spójnego wizerunku.
3. Placebo Covers (2003) – kapela, która zaczęła imponująco: gniewnym, nerwowym debiutem z energetycznymi piosenkami w rodzaju „Nancy Boy” czy „36 Degrees” i przełomową drugą płytą Whithout You I’m Nothing, która zachwyciła samego Davida Bowie’go, zamieniała się w końcu we własną karykaturę. W międzyczasie zdarzyło im się nagrać płytę z coverami, na której kilka, szczególnie tych nagranych na początku kariery („Holocaust” Alexa Chiltona czy „Johnny and Mary” Roberta Palmera), do dziś robi wrażenie, eksponując to, co niegdyś było największa siłą Placebo – tzw. „teenage angst” i zacne inspiracje w rodzaju The Smiths, Pixies czy T. Rex.
4. Dolly Parton Those Were The Days (2005) – Norah Jones napisała kiedyś w magazynie „Q”, że ludzie widząc Dolly, patrzą na jej wielkie cycki, nie zauważając wielkiego talentu. Trudno się z nią nie zgodzić. Na swojej 39-tej (sic!) studyjnej płycie Dolly zaśpiewała klasyki amerykańskiej piosenki w towarzystwie innych gwiazd country i bluesa. W tym właśnie z Norah Jones („Where Have All the Flowers Gone?”), Catem Stevensem („Where Do the Children Play?”) czy Krisem Kristoffersonem („Me and Bobby McGee”). Porwała się nawet na szlagiery w stylu „Imagine” Lennona czy „Blowin’ in the Wind” Dylana – wszystko utrzymując w klimacie biesiadnym, emocjonalnym, nostalgicznym. Trzeba lubić Dolly, by słuchać tej płyty, dlatego kupuję ją w całości.
5. Willie Nelson Songbird (2006) – tytuł albumu pochodzi od piosenki Fleetwood Mac, umieszczonej na legendarnym albumie Rumours. Dziadek Willie wykonuje tu też takie evergreeny jak „Amazing Grace” czy „Halleluyah” – zawsze swoim stoickim, przepalonym marihuaną głosem. Rozkoszne. Oczywiście nie mógł się powstrzymać by nie skowerować także kilku własnych utworów, ale i one brzmią tu świeżej i piękniej niż wcześniej, bo całą płytę produkował nie kto inny, tylko Ryan Adams.
6. Mark Ronson Version (2007) – album, który zrobił gwiazdę z człowieka, który wcześniej z powodzeniem sam tworzył gwiazdy, kryjąc się za ich blaskiem. Pomogły mu te, które najwięcej mu zawdzięczają – Amy Winehouse („Valerie”) czy Lily Allen („Oh My God”), ale też Robbie Williams, Santigold czy Paul Smith z Maximo Park. Płyta, coverująca kawałki The Smiths, The Jam czy Britney Spears okazała się gigantycznym sukcesem, nadając ton i kierunek w brytyjskiej muzyce i światowej sztuce producenckiej przez dobre dwa lata.
7. Cat Power Jukebox (2008) – Chan Marshall lubiła wykonywać covery od początków kariery. Wcześniej wydała płytę The Covers Record (2000), słynne stały się też chociażby jej wykonania „Wonderwall” Oasis, czy „Sea of Love”. Tu niebanalny jest już tu sam wybór kompozycji, bez ewidentnych hiciorów i przeróbek żerujących na radykalnym zwolnieniu tempa. Tę, do szpiku amerykańską, szafę grającą otwiera „New York” (największy szlagier z całego materiału tam zamieszczonego), dalej pojawia się mój ulubiony „Silver Stallion” country-supergrupy The Highwaymen, soulowe „Aretha, Sing One For Me” George’a Jacksona i „Lost Someone” James Browna. Na deser jest jeszcze „Woman Left Lonely” śpiewane niegdyś przez Ellę Brown. Chwyta za serducho.
8. Phosphorescent To Willie (2009) – tym razem to muzyka samego Williego poszła na warsztat Matthew Houcka, czyli Phosphorescenta, który nagrał piosenki dziadka Nelsona z płyty To Lefty From Willie z 1975 roku, będącej z kolei hołdem Williego dla Lefty Frizella. Wydana dwa lata temu przez wytwórnię Dead Oceans płyta, rzewna tak cudownie, jak to tylko Willie (i Phosphorescent) potrafią, została nazwana przez muzyczny serwis Rhapsody ich ulubionym cover-albumem. To także jeden z moich faworytów, nie tylko lat zerowych, ale i ustawiający się na podium obok takich „zapożyczonych” dzieł, jak Pinups Davida Bowie czy Those Foolish Things Bryana Ferry.
9. Amanda Palmer Amanda Palmer Performs The Popular Hits Of Radiohead On Her Magical Ukulele (2010) – ona potrafi zaśpiewać wszystko – od Joy Division, które włożyła w usta swoim protegowanym siostrom syjamskim Evelyn Evelyn, po Lady Gagę, której cover wykonała w zeszłym roku na świetnym występie podczas Przeglądu Piosenki Aktorskiej we Wrocławiu. Na „błękitnej” płycie, zawierającej kompozycje Radiohead, zaaranżowane jedynie na jej ironiczny głos oraz ukulele, przypieczętowała odejście tej kapeli do rangi ogniskowych klasyków. W swej prostocie doskonałe i bardzo chwytliwe.
10. Kate Bush Director’s Cut (2011) – w nowej dekadzie zaskoczyła Kate Bush, która trzy lata po wydaniu świetnego albumu Aerial, powróciła coverując i remasterując swoje kompozycje z dwóch albumów powszechnie uważanych za mniej udane – The Sensual World i The Red Shoes. Wzbudziła poruszenie cudownie zakręconym klipem do pierwszego singla „Deeper Understanding”, a potem szacun do dawnych kompozycji zaśpiewanych raz jeszcze na Director’s Cut. Swoją „wersją reżyserską” udowodniła, że może to nie płyty były złe, a ich recepcja.
by: Adam Kruk 2011
britrock.com
2015/03/08
What’s up, just wanted to mention, I liked this post.
It was funny. Keep on posting!