(NIE)WAŻNA PŁYTA

Posted on 2011/09/24

3


Dziś, 24 września, mija dokładnie 20 lat od wydania kultowego albumu Nevermind Nirvany. W muzyce popularnej dwie dekady pozwalają na niejednokrotne wywrócenie sceny muzycznej do góry nogami i przewartościowanie kanonów obowiązujących przy tworzeniu muzyki potrafiącej uwieść miliony. Faktem jest, że 20 lat temu dokonali tego panowie z mało znanego zespołu, pochodzącego z zimnego Seattle. Zrobili to na własną rękę, bez gigantycznej machiny produkcyjno-promocyjnej, za to z materiałem, który na lata zdefiniował rockowe granie i wypromował całą osobną scenę muzyczną. Pierwszy singiel z tej płyty, Smells Like Teen Spirit, początkowo grany w radiach studenckich i niszowych rozgłośniach, nie zamierzony przez zespół jako ten, który mógłby zdobyć serca przeciętnego słuchacza (to spokojniejsze, bardziej piosenkowe Come As You Are, planowane jako drugi singiel miało razić szerzej), po prostu wylał się w błyskawicznym tempie do wszystkich innych mediów i rozsadził, również za sprawą teledysku, przede wszystkim posiadające wówczas władzę nad rządem dusz MTV. Stąd wieść o Nirvanie poszła w świat w ekspresowym tempie.

Grunge rozwijał się co prawda już od połowy lat 80., w Seattle głównie wokół niezależnej wytwórni Sub Pop (wczesne wydawnictwa Soundgarden czy Mudhoney), ale to właśnie komercyjny sukces Nirvany pozwolił rzeszy jego przedstawicieli w końcu zaprezentować swój pomysł na muzykę szerokiej publiczności. Wtedy nikt chyba się nie spodziewał się, że aż tak szerokiej. W krótkim czasie zmienił nie tylko gusta muzyczne ale i modę. Flanelowa koszula w kratę, nieład we włosach, glany, plecak kostka z naszywkami ulubionych zespołów, stały się obowiązkowymi atrybutami zbuntowanego nastolatka. Nie samą Nirvaną jednak stała ówczesna scena rockowa. Ruch był prężny, głodny publiczności i uznania ale nadal muzycznie szczery i niewyrachowany. Zróbmy więc sobie małą podróż sentymentalną przez okres początku komercyjnego sukcesu grunge’owych kapel:

Pearl Jam – obok Nirvany najważniejszy zespół ówczesnego boomu. Choć również z Seattle, zawsze stawiany w opozycji do Nirvany, przez fanów, dziennikarzy i samych muzyków. Nieustanne spory, która z kapel jest bardziej niezależna podgrzewały i tak już gorącą atmosferę wokół zespołów.

Następną ikoną z Seattle był Alice in Chains. Mimo, iż mocno skręcali w stronę metalu, osiągnęli równie oszałamiający komercyjnie sukces co Nirvana, Pearl Jam czy Soundgarden. Wielu gołowąsów marzyło o charakterystycznej szpicbródce a’la  Layne Staley.

Kolejną cegiełkę do ówczesnej układanki dołożyli Stone Temple Pilots, tym razem nie z zimnego stanu Washington a ze słonecznej Kalifornii. Ich album Core idealnie wpisywał się w nowo obowiązującą  stylistykę.

Pomnikiem tamtych lat jest również Temple of the Dog, czyli jednorazowy projekt muzyków z Seattle pod wodzą Chrisa Cornella z Soundgarden i wokalnym wsparciem Eddiego Veddera z Pearl Jam, będący trybutem dla zmarłego wokalisty zespołu Mother Love Bone – Andrew Wood’a.

Nie jedna głowa szalała też przy kawałku Cannonball the Breeders. Kapela Kim Deal z Pixies miała też wtedy swój czas. Supportowali koncerty Nirvany podczas ich europejskiego tournee.

Siła rażenia była ogromna, nic więc dziwnego, że coraz więcej kapel starało się odcinać kupony od sukcesu innych. I tak najpierw wypłynęły brytyjska odpowiedź – Bush i australijska riposta – Silverchair, by z czasem ustąpić miejsca kolejnym epigonom jak Creed, Nickelback, czy Matchbox Twenty, którym przyklejano tę samą gatunkową łatkę. Grunge niezaprzeczalnie najpierw zszedł na psy by z czasem po prostu całkowicie wyparować.  Po dwudziestu latach jednak nie jest sezonową nowinką, nie jest mglistym wspomnieniem, nie jest obciachowy czy trendy, jest już po prostu absolutną klasyką. Nurtem, który nie tylko odświeżył gitarowe granie zmiatając natapirowanych krzykaczy lat 80. z powierzchni Ziemi, ale wpłynął na kolejne pokolenia wzrastających muzyków. Jego największym muzycznym symbolem pozostaje do dziś krążek Nevermind.

by: Grzegorz Kruk 2011

Posted in: Grzegorz Kruk, Muzyka