Jesienią słuchamy polskiej muzyki! Nie dlatego, że lubimy się dołować, ale dlatego, że ją lubimy. Kilka nowych krążków szczególnie przypadło nam do gustu. Nie ma w tym zestawie „8” Nosowskiej, bo choć brzmi nieźle, to mocno przekombinowała bidulka z tekstami; nie ma też „Niech wszystko staje się lepsze” Rentona, bo maniery wokalnej Marka Karwowskiego słuchać z biegiem lat coraz trudniej. Jest za to 10 płyt, dzięki którym tegoroczna jesień jest na prawdę fajna! I na szczęście długa.
Łona i Webber Cztery i pół
Łona należy do wyjątkowego i dość ekskluzywnego grona polskich raperów, którzy wierzą, że sytuację w naszym kraju można komentować nie rzucając na prawo i lewo kurwami i japierdolami. Cztery i pół okazuje się być komentarzem kompleksowym – jest tu mowa i o Unii Europejskiej (stanowisko bardziej konkretne niż ma wielu polityków), i o samotności w sieci (zdecydowanie mniej pretensjonalnie od Janusza L. Wiśniewskiego), i nawet o kolejkach na poczcie (zwyczajnie lepiej od L.U.C.a i Abradaba). Chłopaki ze Szczecina po raz kolejny dali radę.
SuperXiu Idealism
Czasem barwa głosu Damiana Bończyka przynosi na myśl dokonia Patricka Wolfa, tak jak w pięknym „Colours od Light”. Innym razem SuperXiu odchodzą daleko od romantycznych klimatów w ciemniejsze rejony („Black Cat”), czy instrumentalną poetykę snu („Mermaid Song”). Idealism dowodzi, że nie trzeba być idealistą by wierzyć w naszą młodzież. Wystarczy jej posłuchać.
Julia Marcell June
Bardzo udany to album i – choć nazwa sugerowałaby klimaty czerwcowe – bardzo jesienny. Pod koniec zestawu utworów, które Marcell proponuje na June, jej bjorkopodobne jęki trochę już męczą, jednak nie przestają zadziwiać świetne pomysły aranżacyjne („Aye Aye”). Jest tu kilka prawdziwie zgrabnych i bogatych piosenek, takich jak „Echo” czy singlowa „Matrioszka”, podczas której chciałoby się grabić liście w towarzystwie nawiedzonych nimf i górali.
George Dorn Screams Go Cry On Somebody Else’s Shoulder
Taką głębię dźwieku wydobyć można tylko w polskim Manchesterze. Jak na George’ów przystało, wciąż głos Magdy Powalisz powala, nadal jest mrocznie i deszczowo, ale słychać też folkowe rozjaśnienia, a nawet inspiracje biblijne (sic!) w „The hour of ghosts”. Bydgoska kapela z płyty na płytę coraz lepsza. Jak Rihanna, chciałoby się dodać.
Ramona Rey 3
Nie ma pewności, czy Ramona należy do awangardy polskiego popu, czy przeciwnie – zupełnie nie ma pojęcia, co robi. 3 sytuacji nie zmienia – krzykliwe staccata i wyjęczane synkopy jedni pokochają, innych zupełnie odstraszą, a wielu pozostawią kompletnie zdezorientowanymi. Dzieje się u Ramony coraz ciekawiej, więc może w tym szalonym niedookreśleniu jest metoda? Gdyby łatwiej było odpowiedzieć na pytanie, kim jest Ramona Rey, na jej trzecią płytę pewnie już nie zwrócilibyśmy uwagi.
Kobiety Mutanty
„We are the mutants” hymnem tej jesieni? Czemu nie – ma ku temu wszelkie walory i w głowie wciąż kołysze. Kobiety mają dryg do tego rodzaju, na poły surrealistycznych, melodyjnych, zabawnych i niegłupich przebojów, co udowodnili już przed dekadą w „Marcello”. Album Mutanty ma sporo walorów: są wśród nich radiowozy, które nie dogonią nas już nigdy, Łajka i Nowy Wspaniały Świat. Walorów jest dokładnie 11, czyli tyle, ile utworów na płycie.
João Rocks
Portugalczyk João de Souza od sześciu lat jest Wrocławianinem z wyboru. Do tej pory dzielnie poczynał sobie w kolaboracjach (m.in. Mikromusic, Pensão Listopad, czy Smolik), tej jesieni zdobył się na odwagę i wydał album solowy – Rocks. Mamy słabość do portugalskiej muzyki (o czym już na Popvictims pisaliśmy), a szczególna estyma, jaką darzymy polskie produkcje, jest silniejsza od nas. Połączenia tych dwóch po prostu nie moglibyśmy nie polubić.
Öszibarack 40 Surfers Waiting For The Wave
Ostatnia płyta Őszibarack, Plim Plum Plam z 2008 roku, skrzyła przebojami (pamiętacie „Surfin’ Safari”?). Dlatego kiedy wrzuciliśmy 40 Surfers Waiting For The Wave do odtwarzacza, czekaliśmy na hity. I jeżeli tytułowi surferzy czekali równie cierpliwie co my, to do domu wrócili suchą stopą. Trudno z tej „nieprzebojowości” czynić jednak zarzut – nowy album jest jak hipnotyzujący soundtrack do nieistniejącego filmu.
Emma Dax Emma Dax
Krystian Wołowski znany z Dick4Dick, Marcin Matuszewski (Duże Pe) i Remek Zawadzki związany z Afro Kolektywem, zjednoczyli się pod szyldem Emma Dax. Założenie projektu było karkołomne: zderzyć ze sobą bity a’la wczesna Trojanowska i bardzo współczesne rapowane liryki. Daje to dość schizofreniczny efekt alternatywnej czasoprzestrzeni – tak brzmiałby hip-hop, gdyby trzydzieści lat temu zabrał się za niego Romek Lipko. Bardzo mocny, świeży i – co wciąż jest w Polsce ewenementem – dowcipny materiał.
Jacaszek Glimmer
Po Trenach zrobiło się o nim naprawdę głośno. Z rodzinnego Gdańska Michał Jacaszek wypłynął na szerokie wody – Brytyjczycy z „The Wire” wychwalali go pod niebiosa, Norwegowie z labelu Miasmah obiecali rozprowadzić po świecie, w którym to planie miejsce dla siebie znaleźli też amerykańscy wydawcy z Ghostly International. Pentral sprzed dwóch lat nie był płytą złą, ale Glimmer to najwyższa półka. Jacaszek to wciąż nasza najjaśniej świecąca gwiazda eksportowa.
by: Popvictims 2011
kleschko
2011/12/07
Ja dodałbym jeszcze do tej listy:
How How – Flickers
Mordy – Nobody
Coldair – Far South