Dziś mija dziewiętnasta rocznica śmierci jednej z największych gwiazd i najbardziej rozpoznawalnych ikon Złotej Ery Hollywood – Audrey Hepburn. Status ten osiągnęła już w bardzo młodym wieku – wszystkie najważniejsze role zagrała mając niewiele więcej niż dwadzieścia lat. Jednak w 1967 roku, po piętnastu niezwykle udanych latach na ekranie, postanowiła zrobić sobie przerwę i całą swą uwagę skupić na życiu rodzinnym. „Zabawna buzia”, mistrzyni romantycznej komedii, muza największych kreatorów mody – w taki sposób do dziś pamiętają ją miliony widzów na całym świecie, kiedy jednak po dziesięciu latach znów zaczęła przyjmować role, nie była już Holly Golightly ani Elizą Dolittle. Jej ostatnie role nie przeszły do historii kina – były raczej jej prywatnym pożegnaniem z ekranem, rozpisanym na pięć aktów.
1. „Powrót Robin Hooda”, reż. Richard Lester (1976)
W koncepcie filmu było coś ujmującego i dziwacznego jednocześnie: oto po 20 latach Robin Hood wraca do lasu Sherwood. Twarze starsze, poza tym jednak wszystko jak dawniej – biedni nadal są biedni i wciąż potrzebują obrońcy, który da im to, co zabierze bogatym. U obrońcy również niewiele się zmieniło; mimo upływu dwóch dekad wciąż nie udało się stanąć z ukochaną Lady Marion na ślubnym kobiercu. W role pary leśnych kochanków wcielili się Sean Connery i Audrey Hepburn i zagrali je tak, jakby sami również zatrzymali się w czasie. Connery jest średniowieczną wersją Jamesa Bonda, a Hepburn, wciąż delikatna i filigranowa, jak na swoje pięćdziesiąt lat zachowuje się zaskakująco… dziewczęco. W pewnych jednak kwestiach Audrey wyprzedziła czas: choć premiera filmu przypadła na połowę lat 70., trwała ondulacja na głowie aktorki (tzw. „baranek”) była krzykiem mody dopiero w następnej dekadzie.
2. „Krwawa linia”, reż. Terence Young (1979)
Międzynarodowa superprodukcja, od której rozmachu większa była tylko skala jej porażki. W „Krwawej linii” zgromadzono aktorską śmietankę z Romy Schneider i Omarem Sharifem na czele, muzykę do filmu napisał Ennio Morricone, a za zdjęcia odpowiadał Freddie Young – ten sam, który zaangażowany był w produkcję „Lawrence’a z Arabii” czy „Doktora Żywago”. Żadna z tych gwiazd nie była jednak w stanie uratować tak fatalnego filmu (ironicznie skomentowano to w jednym z odcinków zamieszczanego na YouTube cyklu „Jak zeszmacić swoją aktorską karierę”). I Audrey Hepburn nic tu nie pomogła, skoro Terence Young więcej wysiłku włożył w pokazanie, jak aktorka rozbija się po świecie prywatnymi samolotami i zmienia luksusowe wille, niż w zastanowienie się, o co właściwie w tym wszystkim chodzi. Film tak zły, że jego nieudolność nie jest w stanie nawet bawić.
3. „Śmiechu warte”, reż. Peter Bogdanovich (1981)
Najciekawsza pozycja wśród ostatnich filmów Hepburn. Stylowa komedia obyczajowa o trójce nowojorczyków pracujących w agencji detektywistycznej, zajętych śledzeniem kobiet na zlecenie ich zazdrosnych mężów. Audrey Hepburn wciela się właśnie w podejrzewaną o zdradę Angelę Niotes, żonę europejskiego potentata. Okazuje się wierna, jednak tylko do czasu, kiedy staje twarzą w twarz ze śledzącym ją detektywem Johnem Russo (jeden z ulubionych aktorów Cassavetesa, Ben Gazzara). Peter Bogdanovich w wywiadzie, którego udzielił Wesowi Andersonowi z okazji 25. rocznicy premiery „Śmiechu warte”, powiedział, że ten ekranowy związek zainspirowany został rzeczywistym romansem Hepburn i Gazzary, który trwał od ich spotkania na planie „Krwawej linii”. Poprowadzony z lekkością, skrzący subtelnym humorem film, to bez wątpienia jedno z najbardziej oryginalnych dział Bogdanovicha.
4. „Love Among Thieves”, reż. Roger Young (1987)
W „Love Among Thieves” Hepburn wcieliła się w rolę baronowej Caroline DuLac, koncertowej pianistki, która kradnie trzy złocone jaja Fabergé, by ratować porwanego męża. Obraz to wyjątkowy choćby dlatego, że to jedyny film telewizyjny w karierze Audrey i jednocześnie jej ostatnia główna rola. Nie ma jednak wątpliwości, że film Rogera Younga to przede wszystkim hołd dla Audrey Hepburn i jej dorobku – postać baronowej została napisana specjalnie dla niej, co więcej, w opowieści znaleźć można liczne odniesienia do ikonicznych ról Hepburn z lat 50. i 60. (przede wszystkim z „Szarady”, „Kiedy Paryż wrze” i „Jak ukraść milion dolarów”). Audrey w „Love Among Thieves” może wzruszać, bo choć bliska sześćdziesiątki, jest wciąż tak samo czarująca, jak gdy miała lat dwadzieścia.
5. „Na zawsze”, reż. Steven Spielberg (1989)
Kino Spielberga należało już do przedstawicieli innego aktorskiego pokolenia, w „Na zawsze” są nimi Richard Dreyfuss i Holly Hunter. Hepburn na ekranie widzimy jedynie przez kilka minut, kiedy wciela się w Hap – jest duchem, aniołem, może przewodnikiem po zaświatach? Rola ta stanowi bardzo wyraźne pożegnanie Hepburn z filmem, nieco melancholijne, jednak godnie reprezentujące urok i klasę jej czterdziestoletniej aktorskiej drogi.
by: Kuba Żary 2012
Posted on 2012/01/20
0