TELEDORY: MODLITWA

Posted on 2012/06/13

1


W drugiej połowie lat 90. polskie listy przebojów opanowała piosenka Reni Jusis „Zakręcona” – pierwszy hymn polskiego clubbingu. Jusis wzywała do zabawy na parkiecie i poszły za nią tłumy. Ten nieco zapomniany kawałek, przetrwał jedynie jako symbol lat 90. „Zakręcona” była piosenką skrojoną na miarę swoich czasów – przesłodzoną i naiwną – i dlatego tak dobrze wyraża ich ducha. Dziś, choć artyści prześcigają się w tworzeniu klubowych przebojów, trudno o entuzjazm, jakim emanuje piosenka Jusis.

Coś się zmieniło, coś zniknęło z klubowych parkietów, czego dowodzi teledysk do piosenki „The Prayer” Bloc Party. Kamera prowadzi nas ciemnym korytarzem, na końcu którego ukazuje się naszym oczom wnętrze klubu, dość przeciętnej urody. Na parkiecie kika osób nieśmiało podryguje do muzyki, na kanapach siedzą muzycy Bloc Party i zrezygnowani podpatrują, co dzieje się na parkiecie. Jest raczej smętnie i nic nie wskazuje na to, aby miało się to zmienić.

Nie, to nie ja się kręcę
To zawirował świat
Już nie pamiętam kiedy
Bawiłam się aż tak
Powiedz jak możesz stać
Kiedy wszystko wokół tańczy
Głupia mina już nie wystarczy

To może być Londyn, Nowy Jork, Warszawa, Stargard Szczeciński albo jakiekolwiek inne miejsce w świecie. Nuda nie zna ograniczeń i dociera wszędzie. Nie sposób zagłuszyć jej muzyką i narkotykami. Euforia i ekstaza ulotniły się, a ich miejsce zajęła melancholia, o której przejmująco śpiewał Damon Albarn w „On the way to club”: So I stayed in the club/ Just rewarding myself/ Happiness could turn into something else. Klub jako pułapka, miejsce, z którego nie sposób się uwolnić. A miało być tak pięknie, mieliśmy zatracić się w niczym nieskrępowanej zabawie. Bohaterowie kultowego filmu „Human Traffic” przez cały tydzień myślą jedynie o piątkowej wyprawie do klubu. Tam bowiem toczy się prawdziwe życie; tam zawiązują i rozpadają się związki; tylko tam można poczuć się sobą. Wszyscy jesteśmy niewolnikami takiego stylu życia – chce nam powiedzieć Albarn. Nie zawsze tak było, jednak wpadliśmy w pułapkę i nie potrafimy się z niej uwolnić.

Jeśli nie chcesz, twoja sprawa
Ja zostaję tu do rana

Dekadę później Kele Okereke śpiewa już w imieniu pokolenia wychowanego w niewoli, dla którego klub jest polem walki na śmierć i życie. Na każdym kroku trzeba udowadniać swoją wartość – być bardziej dowcipnym, inteligentnym i szybszym od innych. Inaczej skazujemy się na dół drabiny społecznej. Klub jest symboliczną przestrzenią, gdzie możemy zaprezentować swoje walory. To społeczeństwo w stanie czystym, wyzbyte sentymentów i bezwzględne w swojej ocenie. Kto nie jest w stanie podołać wyzwaniu i nie urodził klubowym zwierzęciem, temu pozostają tylko modlić się i Kele modli się, bo oto nadszedł jego czas: Standing on the packed dancefloor, our bodies thrown in time, silent on the weekdaysTonight I claim what’s mine.

Klub tonie w półmroku, między kanapami, a parkietem rozciąga się niewidoczna przepaść między oczekiwaniami, a rzeczywistością. W pewnym momencie wszystko się miesza, ludzkie sylwetki rozciągają się w pijackim zwidzie. Rzeczywistość trzeszczy pod naporem fantazji. Z oddali dochodzą dźwięki bębnów zagrzewających do walki – przeszłość miesza się z teraźniejszością. Spod pozorów ładu i porządku zaczyna spozierać krwawa historia. Pod parkietem chrupią kości przodków, którzy również zanosili do niebios swoje modlitwy, ale i one nie zostały wysłuchane. Kele jest wojownikiem, który prosi o wsparcie, o siłę do walki: Tonight make me unstoppable and I will charm, I will slice, I will dazzle them with my wit, I will outshine them all. Ale nie dochodzi do boskiej interwencji, rzeczywistość nie zmienia się jak za dotknięciem zaczarowanej różdżki. Kele w końcu powróci do swoich towarzyszy, którzy w międzyczasie posnęli. I on wkrótce zaśnie. Niedługo kolejny weekend i kolejna szansa.

I tak na prawdę nie wiem
Co zawładnęło mną
Kto mi zawrócił w głowie
W tę zakręconą noc
Jutro znów jedna myśl
Nie pozwoli mi zapomnieć
Chwili, która wraca wciąż do mnie

Ilekroć idę do klubu, choćby nie wiem jak kolorowo by było i ilu ludzi bawiłoby się na parkiecie, czuję jakbym przeniósł się do tego anonimowego klubu z teledysku. Z jednej strony chcielibyśmy się wyrwać z odrętwienia i zakosztować społecznych zaszczytów, z drugiej jesteśmy zbyt znużeni ciągłym wysiłkiem; wspołżycie z innymi jest uciążliwym obowiązkiem i nieustającą walką o przetrwanie. Radość opuściła klubowe parkiety. Nie wiedzieć kiedy, zabawa przestała być zabawą, a zamieniła się w rywalizację. Wie o tym Reni Jusis, która w „It’s not enough” – kawałku o dekadę starszym od „Zakręconej” – śpiewa: Don’t you be such a bore on the flore, show me what you got, show me what you came here for. Oto choroba naszych czasów. Nie ma nią lekarstwa, pozostaje tylko się modlić.

by: Łukasz Gręda 2012