Gdy pytałem kolegów i koleżanki, co mają zamiar robić po skończeniu studiów, większość z nich tylko wzruszyła ramionami i zbywała moje pytania milczeniem. Inni mówili: Warszawa. Co takiego jest w tym mieście, że przyciąga? Praca, pieniądze? Tak, ale jest chyba jeszcze coś jeszcze. Coraz częściej słyszę głosy, że Warszawa zmienia się na lepsze. Marcin Masecki, zamiast wyjechać do Nowego Jorku, przyznaje, że woli zostać w stolicy, bo tutaj jest wciąż tyle do zrobienia i fajnie być tego częścią. Grzegorz Lewandowski (właściciel Chłodnej 25, pierwszy na liście „Grubych ryb warszawskiej kultury” magazynu „WAW”) mówi, że tylko w Warszawie można oddychać. O ile więc Polska to wciąż jarry’owskie nigdzie, tak Warszawa urosła już do miana gdzieś.
Warszawa, ta prawdziwa, a nie jej nadmuchana wersja roden z seriali TVN-u, rośnie. Czyżby spełnił się sen o Warszawie, samodzielnej, silnej? Ważne, że coś się zmienia i dowodem na to jest teledysk do „Varsovie” Brodki. O ile bowiem sama piosenka jest dość banalna, tak teledysk zasługuje na szczególną uwagę. Choć Warszawy z całą jej betonową zabudową i perłami architektonicznymi w nim nie uświadczymy, to udało się wychwycić z atmosfery tego miejsca – pierwiastek, która przyciąga do stolicy coraz to nowe rzesze młodych ludzi.
Do tej Warszawy, mitycznej, przez wielu uważanych za hermetyczną i wrogą, twórcy zabierają się od kuchni. I słusznie, bo nie ma nic bliższego człowiekowi. Jeść musi każdy, niezależnie od zasobności portfela, talentu, czy szczęścia – głód nas zbliża, łączy lepiej niż cokolwiek. Ale już o tym, co się je, decydują różne czynniki – każdy inaczej swój głód zaspokaja.
Młodzi nie mogą sobie pozwolić na wiele, ale cieszą się tym, co mają. Jedzenie jest obowiązkiem, choć sercu (nie żołądkowi) miłym. Gotowanie zaś to przyjemność, pole do zabawy. Przygotowanie posiłku rozpoczyna się od przeglądu lodówki. Ewentualne braki w zapasach łatwo przełknąć. Zawsze coś się znajdzie, a jak nie to coś się wymyśli. Potrzeba- matka wynalazków – zwykle surowa i bezlitosna, dla nich jest jeszcze łagodna i dobrotliwa – jeść nie trzeba, ale wciąż można. Z tego niefrasobliwego można powstają później dania równie lekkie i przyjemne, jak gofry przyozdobione śmietaną i owocami.
Dla stróża parkingowego z warszawskiego Powiśla jedzenie dawno przestało być przyjemnością, jest rutyną; obowiązkiem, który należy wypełnić, inaczej kaputt. Stróż jest rodem z innej rzeczywistości, w której rządził niedostatek i znajduje to odzwierciedlenie na jego talerzu. Kanapka z mielonką a la transformacja nie wygląda zbyt smakowicie, ale nie w tym rzecz – ważne, że zaspokaja głód. Danie proste, nie prostackie, i na swój sposób szlachetne.
Istnieje przekonanie, nie zawsze słuszne, że dobrze zjeść można dopiero na mieście. Wszystko zależy od tego jak definiować dobrze. Dla wielu znaczy ono tyle co lepiej – lepiej niż w domu, smaczniej, a co za tym idzie drożej. Jedzenie na mieście to luksus, a to dlatego, że posiłek w restauracji jest dany tylko tu i teraz. Nie można go odgrzać, zostawić na jutro – przemija, a wraz z nim uczucie nasycenia. W restauracji nie ma mowy o jedzeniu jako takim, ale o pojedynczych daniach – różnica diametralna. Odmienna filozofia przyświeca wszelkiego rodzaju garkuchniom i jadłodajniom, tam nie danie, a jedzenie czeka na klienta, tam człowiek idzie na ilość, żeby się najeść. Restauracja oferuje nieograniczony potencjał kulinarny, inna rzecz, kto jest w stanie go wykorzystać. Innymi słowo, nie każdego na to stać, a już na pewno nie młodych entuzjastów gofrów, stróża, czy drobnego cwaniaczka z Pragi.
Każdy je co innego, ale wszystkim jednakowo smakuje. Wielkomiejskie menu oferuje szeroką gamę dań od domowych gofrów, przez prostolinijne kanapki z mielonką i wszędobylskie kebaby (rzecz egzotyczna, ale już oswojona), po wysmakowaną gastronomię. Do wyboru do koloru (lokalnego).
Tyrmand w „Złym” zalecał w poszukiwaniu warszawskiej atmosfery wycieczki na torowiska i nasypy Dworca Wschodniego, spacery wzdłuż fabrycznego muru Krochmalskiej czy Chłodnej. Podobną drogą obrał Krzysiek Skonieczny przy realizacji teledysku do „Nie ma cwaniaka na Warszawiaka”, razem z Łukaszem Garlickim zapuścił się w Warszawę tyrmandowską, z całym jej couleur locale. Twórcy „Varsovie” idą inną drogą – przez żołądek do miasta. Opłaciło się, bo dopiero ich Warszawa jest gdzieś. Miasto oglądane znad talerza, budzi ciepłe uczucia i gorące nadzieje. Autorzy dowodzą bowiem, że w stolicy jest miejsce dla każdego, nie tylko dla gwiazd i bogaczy, ale mówiąc najprościej dla ciebie i dla mnie. Warszawa ta ponura, zamknięta na świat, zyskuje tym samym ludzkie oblicze.
Warszawa jest przede wszystkim różnorodna, w tym tkwi jej największa siła. Jak to ujął Tyrmand? W Warszawie łapie się życie na gorąco. Prężność tego miasta zdumiewa, w pewnych momentach demoluje, w innych jest uciążliwa i dezorganizująca, jeszcze w innych uszczęśliwia swą dynamiką i każe optymistycznie wierzyć w przyszłość I choć jest to różnorodność w skali światowej wciąż mała i ciasna, to dobrze rokuje na przyszłość.
by: Łukasz Gręda 2012
Posted on 2012/06/27
0