Tak się szczęśliwie złożyło, że niedawno skończyłem studia. Co miało spaść z serca, już spadło i roztrzaskało się o podłogę. Chciałoby się jakoś podsumować te, bądź co bądź, pięć lat z życia. I tu pojawia się problem, bo gardło ściśnięte. Ocalałem, ale obrabowano mnie z języka. Szukam więc piosenki, obrazu, które powiedziałyby więcej niż tysiąc słów, ale szczęśliwie w moim przypadku wystarczy jedno słowo i tak się składa, że to również tytuł piosenki, której towarzyszy obraz, jakże adekwatny do sytuacji.
Studia to dla mnie czas wyzuty ze wspomnień. Powinienem był zebrać ich multum, wszak to okres wzmożonej aktywności, gromadzenia różnorakich doświadczeń. Dla mnie jednak oznaczał życie na pół gwizdka; życie w cieniu uczelni, której wątpliwy majestat unosi się nad wszystkim, co jest udziałem człowieka. Dlatego zrzekam się wspomnień z ostatnich pięciu lat życia, bo czuję, że nie należą one do mnie, że gdzieś na odwrocie mają stempel uczelni i niczym nie różnią się od notatek nerwowo wertowanych przed egzaminem. Pozostaje jedynie życie uczelniane – ławka, wejściówka, sesja – jakże jałowe i odstręczające. Dla takiego życia nie mam szacunku, wyłącznie pogardę i wściekłość, a dzięki „Stress” Justice, także wrzask.
Idzie młodość, a na plecach zamiast skrzydeł anielskich dźwiga trumny. Idzie młodość jednością silna, rozumna w szale. Razem, idą młodzi przyjaciele, a na imię im Zniszczenie. Młodość w teledysku Gavrasa to prymitywna siła, która niszczy wszystko na swojej drodze. Ta sama siła, którą w „Tangu” Sławomira Mrożka ucieleśniał Edek – cham, który po cichutku objął panowanie nad rządem dusz, pożenił wysokie z niskim i wprowadził świat na nowe tory postępu. „Potomostwo” idzie w jego ślady i zmierza naprzód, czyli do przodu. Gdy jeden chłopaków łapie za puszkę spray’u i kreśli wymowne graffiti – nieprzerwaną linię czerwieni – stanowiące szlak, którym podążają on i jego koledzy. Cokolwiek stanie na ich drodze, zostanie zniszczone. Nie mają już wyrozumiałości swojego protoplasty, rozdzielają ciosy na lewo i prawo. Eugeniusz mógł jeszcze czuć się bezpiecznie w towarzystwie Edka. Konformizm i tchórzostwo gwarantowały mu spokój. Ekipa filmowa towarzysząca wandalom nie może już liczyć na podobną wyrozumiałość. Tango Mortale.
Przyglądając się pochodowi wściekłych nastolatków ze „Stress”, stają mi przed oczami obrazy Czarnych Koszul szturmujących Rzym, działa z Pancernika Potiomkina wycelowane w Sankt Petersburg, marsz nacjonalistów z finału „Dziennika Panny Służącej”. Tych kilku wyrostków z teledysku Gavrasa to siła równie nieobliczalna, zdolna zmienić świat w żywe piekło. Wychowani w ogromnych, przeludnionych blokowiskach, są niechcianym potomstwem nowoczesności. Zamknięci w ciasnych gettach nie znają innej przestrzeni niż ta zarażona nienawiścią, podzielona między zastępy znudzonych złodziejaszków. Zepchnięci na margines społeczeństwa przez lata dojrzewali do wyjścia na ulicę. Tłukąc przechodniów i niszcząc społeczne mienie, poszerzają tylko pole walki, w którym ich zamknięto:
Pryskają nieczułe lody
I przesądy światło ćmiące;
Witaj jutrzenko swobody,
Zbawienia za tobą słońce!
W piosence nie pada ani jedno słowo, bo i po co? Czy jakiekolwiek słowo cokolwiek by zmieniło? Oni nie potrzebują słów, słowa są zbędne, nie mają żadnego znaczenia. Ich język jest inny od tego, którym się posługujemy. Nie sposób go usłyszeć, można jedynie zobaczyć.
Zestresowani młodzieńcy niosą ze sobą sztandar na którym widnieje napis: Sprawiedliwość. Gerechtigkeit. Justicia. Justice. Im się należy. Za te wszystkie lata, za niespełnione obietnice lepszego życia. Spotykam takich jak oni praktycznie każdego dnia. Wystają w bramach kamienic i groźnie łypią okiem na ulicę, rzucają wściekłe spojrzenia na wszystko i na wszystkich. Przechadzają się ulicami, kołysząc władczo na boki i nie wiedzieć, co ich powstrzymuje przed okładaniem przechodniów pięściami. Widzę jak kipi w nich stres, jak gotuje się w ich trzewiach. Wiem również, że to nie oni uczynią najwięcej szkody, że ich brutalna siła jest niczym w porównaniu z tym, co nadchodzi, z tym co zobaczyłem wysiadując w uczelnianej ławce przez pięć lat. Widok miałem niezgorszy i obserwowałem jak zwężają się horyzonty, jak zapada zmierzch, wyzbyty uroku. Widziałem, nie słyszałem, przyszły język, to co ze sobą niesie i wiem, że powinniście się go bać.
by: Łukasz Gręda 2012
Posted on 2012/07/18
0