Jest lato 1992 roku. Madonna zdobywa kolejny #1 na liście przebojów w USA z utworem „This Used To Be My Playground”, który jednocześnie promuje najnowszy film z jej udziałem – „Ich Własna Liga”, w którym występuje obok takich gwiazd jak Tom Hanks czy Geena Davis. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że po prawie dekadzie nieustających kontrowersji, tutaj próżno szukać skandalu. „This Used To Be My Playground” to nie kolejny parkietowy hit, a melancholijna ballada. Madonna w teledysku do tej piosenki nie ma na sobie wyzywającej bielizny, a romantyczne sukienki, w których przechadza się po łąkach. Specjaliści od marketingu i krytycy muzyczni przepowiadają, że panna Ciccone właśnie funduje publiczności kolejną transformację, która wówczas wydawała się wręcz naturalna – po kontrowersjach związanych z jej niecenzuralnymi teledyskami takimi jak „Like A Prayer” czy „Justify My Love”, o skandalicznej trasie koncertowej Blond Ambition nie wspominając, wydawało się, że skromna i ułożona Madonna to idealne antidotum na jej rozerotyzowany wizerunek i kolejny (udany) krok w jej karierze. Nic bardziej mylnego…
Z perspektywy czasu można śmiało powiedzieć, że to wszystko było tylko ciszą przed burzą. Burzą, która na zawsze zmieniła oblicze popkultury i przekroczyła wszystkie możliwe granice. Ale po kolei – najpierw pozorny spokój zmącił „Playboy”, publikując zdjęcia nagiej Madonny pozującej Stevenowi Meiselowi na jednej z kalifornijskich plaż. Początkowo sądzono, że piosenkarka w końcu zgodziła się na sesję do legendarnego magazynu, ale te informacje szybko zdementowano. Impulsem, który zmusił Madonnę do uchylenia rąbka tajemnicy była… kradzież zdjęć z projektu, nad którym pracowała. Anonimowy mężczyzna zgłosił się do najsłynniejszego brukowca świata „News of the World” z intratną ofertą – zdjęcia z nowej książki Madonny za niebotyczną kwotę 100,000 dolarów. W tym samym czasie o kradzieży zostają poinformowani współpracownicy Madonny, a do całej akcji włącza się FBI. Nie wdając się w szczegóły, historia kończy się oczywiście schwytaniem złodzieja, a na niespodziankę wielbiciele piosenkarki będą musieli jeszcze chwilę poczekać. Wiedzą już jednak, że chodzi o ilustrowaną książkę zatytułowaną po prostu „SEX”. Tytuł książki i zdjęcia zrobione na planie sesji jasno dały do zrozumienia, że chwilowy wizerunek refleksyjnej Madonny to tylko zręczna mistyfikacja, a sama wokalistka jeszcze bardziej rozbudziła wyobraźnie fanów, gdy w słynnym talk show Arsenie Halla wyznała, że zdjęcia opublikowane w „Playboyu” to tylko przedsmak, bo jest ich o WIELE więcej…
We wrześniu tego samego roku powoli rusza machina promocyjna „nowej Madonny”. Wiadomo bowiem, że oprócz książki, o której istnieniu już dowiedział się świat, na rynek wypuszczona zostanie także nowa płyta piosenkarki zatytułowana Erotica. Wszystko powoli układa się w jedną całość, szczególnie kiedy do stacji radiowych trafia tytułowy singiel – „brudny”, house’owy beat, mówiąca niskim głosem Madonna, która przedstawia się jako „Dita” – nawiązując do słynnej gwiazdy niemych filmów Dity Parlo, orientalny sampel z utworu libańskiej piosenkarki Fairuz i wszędobylski seks z silnym zabarwieniem sadomasochistycznym w warstwie tekstowej. Opinie są podzielone – zachwyt fanów jest nieco zmącony opinią krytyków, którzy, słusznie zresztą, zauważyli, że podobny patent Madonna wykorzystała już 2 lata wcześniej przy singlu do „Justify My Love”. Nie przeszkodziło to jednak „Erotice” w zbombardowaniu amerykańskiej listy przebojów i radiowych playlist – utwór zadebiutował na 2. miejscu listy „HOT Airplay” i był to wówczas najwyższy debiut w historii tego zestawienia. Muzyka musiała jednak zejść na drugi plan, bo kilka dni później Madonna oficjalnie rozpoczęła erę, jak nazywają ją złośliwie krytycy, Porno-donny. I to w jakim stylu! Piosenkarka pojawiła się na charytatywnym pokazie Jean Paula Gaultiera w Los Angeles i towarzyszyła mu w finałowym spacerze po wybiegu, oczywiście w rytm jej najnowszego przeboju. Ku radości zgromadzonych tam fotoreporterów w kulminacyjnym momencie zdjęła okrywający ją płaszcz, a oczom wszystkich ukazały się nagie piersi wokalistki. Zdjęcia z tego wydarzenia obiegły świat, a amerykańskie media oszalały – jednocześnie z radości i wściekłości. Okolicznościowe nagłówki Has she gone too far?, tak znamienne w dotychczasowej karierze Madonny, nie oddawały nawet w ułamku tego, co miało się dopiero wydarzyć.
Czas przed premierą książki został spożytkowany na sprawdzone już wodzenie publiki za nos i podgrzewanie atmosfery. Madonna nie zdecydowała się na publikacje kilku zdjęć z książki jako formy zapowiedzi, postanowiła za to wystąpić w zupełnie nowej sesji zdjęciowej, która miała być przedsmakiem dania głównego. Zdjęcia wykonane znów przez legendarnego Stevena Meisela trafiły na okładkę i rozkładówkę październikowego numeru prestiżowego „Vanity Fair”. Seria na pozór niewinnych, ale erotycznie naładowanych fotografii wywołała skandal. Madonna, wystylizowana na nich na Gwen Wong, słynną playmate z lat 60., pozowała topless na placu zabaw, w dziewczęcym pokoiku, otoczona pluszowymi zabawkami. Nie wyglądała na nich na 34-letnią wówczas kobietę, a bardziej na katolicką nastoletnią dziewczynkę, którą w głębi duszy przecież wciąż była. Ze skłonnościami do ekshibicjonizmu oczywiście. Z miejsca oburzyły się organizacje stojąca na straży moralności twierdząc, że tego typu zdjęcia to pożywka dla pedofili i kolejna granica, której Madonna nie powinna przekraczać.
Równie interesujący co zdjęcia, był towarzyszący im artykuł poświęcony książce i wywiad z Madonną, a także ludźmi zaangażowanymi bezpośrednio w produkcję Sex-Booka. Dziennikarka „Vanity Fair”, Maureen Orth miała okazję przedpremierowo obejrzeć książkę w towarzystwie Madonny. Swoje reakcje na bieżąco omawiała z piosenkarką i dało się wyczuć, że ta była niezwykle zaskoczona uczuciami, które zdjęcia wzbudzają w odbiorcy. Najczęściej powtarzane przez Maureen słowo to przerażające – amerykański purytanizm dawał o sobie znać z każdą kolejną stroną i choć nie mogła ona nie docenić wizualnego bogactwa i kunsztu fotografa to mimo wszystko oglądając tak odważne i perwersyjne zdjęcia towarzyszył jej po prostu strach. To nie ma być straszne, to ma być zabawne – kwitowała Madonna. Maureen nie była jednak odosobniona, bowiem strach towarzyszył również… współpracownikom artystki. Wszyscy byli przerażeni, każdy doskonale zdawał sobie sprawę z faktu, że tak daleko nie posunął się jeszcze nikt. Freddy DeMann, ówczesny manager gwiazdy i legenda przemysłu muzycznego, nie krył poddenerwowania premierą Sex Booka i powiedział nawet, że ludzie z Warner Books mają pełne gacie na myśl o tej książce. Szef Warner Books, William Sarnoff niechętnie wypowiadał się na jej temat, szczególnie, gdy padało pytanie czy wydanie Sex-Booka wyjdzie im (Warnerowi i Madonnie) na sucho. Zapewniał, że jako wydawca zrobią wszystko, aby książka została odpowiednio zabezpieczona i trafiła do pełnoletnich odbiorców. Nieco spokojniejsza była Liz Rosenberg, agentka prasowa Madonny, która pracowała z nią niemal od początku kariery: W trakcie naszej wspólnej pracy doświadczałam już takich momentów jak ten, który prawdopodobnie nadejdzie teraz. Po jej kontrowersyjnym występie na gali Video Music Awards z „Like A Virgin” odkryliśmy, że ludzie ją kochają albo nienawidzą, nikt nie pozostaje obojętny. Nagle wszyscy musieli mieć zdanie na jej temat. Uwielbiam, gdy ludzie naprawdę jej nienawidzą i dają temu wyraz. Ona też to kocha. Woli nienawiść niż obojętność . Fabien Baron, który zajął się designem Sex Booka określił książkę jako kolejną wersję sex-zabawki, wielowarstwowy produkt – Włącz płytę i zacznij przeglądać książkę. To niemal jak oglądanie filmu. Podniecenie i strach. Te dwa słowa najlepiej opisywały nastroje przed wielką premierą, ale ciężko tu o przypadek, skoro mówimy o książce mającej prezentować w dużej mierze fascynację sadomasochizmem, a te dwa przeciwstawne sobie uczucia to przecież jego fundamenty.
W końcu 21 października nadszedł dzień, w którym Sex Book trafił na półki amerykańskich sklepów i księgarni – 750 tysięcy pieczołowicie zapakowanych w srebrną folię egzemplarzy. Cena najnowszego dziecka Madonny wynosiła dokładnie 49 dolarów i oprócz samej książki znalazło się tam też miejsce dla płyty CD z alternatywną wersją singla „Erotica”, również zapakowanego w srebrną folię, tak aby całość przypominała opakowanie…prezerwatywy. Premierę na żywo relacjonowały niemal wszystkie amerykańskie telewizje, ogólnokrajowe i lokalne. Dziennikarze przed kamerą pokazywali książkę, opisywali jej zawartość, rozmawiali z ludźmi, którzy w długich kolejkach czekali na jej zakup, a także ze „szczęśliwcami”, którzy już mieli ją w swoich rękach. Może nie każdy chciał ją mieć, ale na pewno wszyscy chcieli ją zobaczyć. Więc co ukazało się ich oczom po rozpakowaniu srebrnej folii? Metalowa okładka, na środku wygrawerowany napis „SEX”. Na pierwszej stronie mało romantyczny wstęp Madonny, która informuje, że fantazje przedstawione w książce mają miejsce w idealnym świecie, w którym nie istnieje AIDS, więc próżno szukać na zdjęciach prezerwatyw, ale należy pamiętać o nich w prawdziwym życiu. Dodaje również, że wszystko co jest zawarte w Sex-Booku jest zmyślone, jest wytworem jej wyobraźni. Informacja o tyle ważna, co szeroko zignorowana, ale o tym później. Od tego momentu warstwa tekstowa schodzi na dalszy plan bowiem kolejne kilkadziesiąt stron zdominowały zdjęcia, na których możemy zobaczyć wszystko: sadomasochizm, homoseksualne zabawy, seks grupowy, analny, oralny, gwałt, ekshibicjonizm, transwestytyzm, masturbacja… Madonna poszła na całość. Fotografie Stevena Meisela trudno oskarżyć o reżyserię, wszystko na nich wygląda prawdziwie i zdawać by się mogło, że przedstawione na nich fantazje seksualne zdarzyły się naprawdę. Ciężko wybrać jedno najbardziej szokujące zdjęcie, bo każde z nich bulwersowało (i bulwersuje nadal) na swój sposób. Znalazło się również miejsce na warstwę tekstową – Madonna w roli Dity Parlo uraczyła czytelników złotymi myślami typu Moja cipka to świątynia poznania lub Wszyscy Cię kochają w momencie, gdy właśnie dochodzą. Przez całą książkę przewijają się również odręczne listy, które Dita adresowała do swojego przyjaciela Johnny’ego. Opisuje mu w nich swoje seksualne eskapady i z wrodzoną sobie gracją opowiada m.in. o seksie z nieletnim. Wszystkie to stylizowane na „mokre” listy czytelników popularnych porno-gazetek. Dodatkową „atrakcją” był z pewnością gościnny udział kilku gwiazd, które pokazały zdecydowanie więcej niż swoje znane twarze – w książce możemy zobaczyć m.in. Isabellę Rosellini, Naomi Campbell i rapera Vanila Ice, który był wówczas życiowym partnerem piosenkarki. Smaczku dodają też mniej znane postacie, takie jak model Tony Ward czy gejowski aktor porno Joe Stephano. W 1992 eksponowanie w kulturze mainstreamu figur związanych z homoseksualnym porno już było wystarczająco oburzające, a dodatkowo Stephano otwarcie przyznawał się do tego, że jest nosicielem wirusa HIV. Na jednym ze zdjęć w książce Madonna robi mu… rimming. W tym momencie pojęcie „przekroczenie granicy” zyskało zupełnie nowy wymiar.
Premiera książki otworzyła puszkę pandory. Madonna z pewnością spodziewała się, że wywoła skandal, ale chyba nie do końca liczyła na to, że tym samym zostanie wystawiona na publiczny lincz. Ściągając ubrania na zdjęciach pozbawiła się jednocześnie praw do traktowania jej z szacunkiem, dosłownie i w przenośni stanęła naga przed tłumem zbulwersowanego amerykańskiego społeczeństwa. Nazywanie ją dziwką na łamach gazet i w telewizji stało się normą, nikt nawet nie próbował bawić się w eufemizmy. Książkę skrytykowano w każdy możliwy sposób, ciężko nawet doliczyć się liczby grup zaangażowanych społecznie, które protestowały i próbowały zablokować jej sprzedaż. Madonna stała się przedmiotem ogólnonarodowej debaty z tym jednym wyjątkiem, że jej głos absolutnie się nie liczył. Na nic zdały się tłumaczenia, że do książki należy podejść z humorem, że przecież seks nie jest tematem tabu zarezerwowanym wyłącznie dla mężczyzn i w końcu najważniejszy postulat Madonny – że czas w końcu, aby spojrzeć na seks również z punktu widzenia kobiety. Nastał nowy trend: nienawidzić Madonny. Prasa prześcigała się w co raz to głośniejszych doniesieniach dotyczących jej życia prywatnego – Dita, jej sekspersona z książki, zdawała się przyćmiewać to, kim była naprawdę. I tak mogliśmy się dowiedzieć o tym, że jednym z hobby Madonny jest jazda limuzyną po Manhattanie i wciąganie do niej przypadkowo spotkanych Latynosów aby uprawiać z nimi seks. Doszło nawet do tego, że jedna z gazet opublikowała artykuł, nawet nie tyle sugerujący, co stwierdzający jako fakt, że gwiazda…ma AIDS. W ciągu kilku dni ze szczytu Madonna trafiła na samo dno showbiznesu i choć miała za sobą już gorsze momenty kariery to nic nie mogło się równać z tym upadkiem. W swoim jednak stylu powtarzała, że nie zamierza za nic przepraszać i gdyby mogła, wydawała by tę książkę jeszcze raz. Nic zatem dziwnego, że bardzo szybko rozpoczęła promocję nowego wydawnictwa w Europie, gdzie wprawdzie również wzbudziła niemałe kontrowersje, ale nie doszło do tak gwałtownych reakcji jak za oceanem – może za wyjątkiem Wielkiej Brytanii i tamtejszej prasy, której ulubienicą Madonna nigdy nie była, a teraz sama wystawiła się na ostrzał, z czego oczywiście chętnie skorzystano.
Wszechobecna krytyka nie odcisnęła jednak piętna na wynikach sprzedaży. Książka rozchodziła się w ekspresowym tempie – tylko pierwszego dnia w USA sprzedano aż 150.000 sztuk. Zaledwie trzy dni później cały pierwszy nakład czyli półtora miliona sztuk zniknął ze sklepowych półek, co pozwoliło książce stać się najlepiej sprzedającym się wydawnictwem w kategorii coffee table books. Tak ogromne zainteresowanie sprawiło, że bardzo szybko Warner Books zdecydowało się na druk drugiego nakładu i szacuje się, że łącznie Sex Book na całym świecie sprzedał się w granicach 4-5 milionów i jest to absolutny rekord. Drugi nakład był ostatnim, ale popularność książki nie słabnie – według corocznych zestawień, m.in. BookFinder.com, Sex Book jest wciąż najbardziej poszukiwaną książką, której nie ma już w druku. Ceny na eBayu zaczynają się wprawdzie od 100 dolarów, ale sięgają nawet kilku tysięcy w przypadku wersji, które nie zostały otwarte i wciąż są zapakowane w słynną srebrną folię.
Celowo nie wspomniałem o płycie, która ukazała się w przededniu premiery Sex Booka, bo to właśnie Erotica była największą przegraną w całym tym seksualno-medialnym spektaklu. Pierwsze recenzje były niesamowicie pozytywne, „New York Times” napisał nawet, że to najlepsza i najbardziej dojrzała płyta w dorobku Madonny. Wtórowały mu inne poważne magazyny, ale po premierze książki muzyka zeszła na drugi plan, co było prawdziwą tragedią, bo album ten z pewnością jest jednym z jej najbardziej ambitnych i koncepcyjnie dopracowanych projektów. Mariaż house’u, dance’u i jazzu, głęboki i emocjonalny wokal, świetne teksty… To miał być kolejny hit Madonny. Singlom towarzyszyły wysmakowane wideoklipy, które ugruntowały jej pozycję liderki na tym polu, ale żaden z nich nie szturmował list przebojów. Madonna na Erotice zaproponowała swoim słuchaczom opowieść o miłości, ale próżno szukać na niej radości i beztroski. To było love story na miarę początku lat 90., podszyte strachem, niepewnością i AIDS, które po pierwszej fali epidemii już na dobre zadomowiło się w życiu ówczesnego społeczeństwa i ciężko było nie odczuwać piętna, którym naznaczyło seks, w świadomości coraz szerszych grup, nie tylko homoseksualnych. Na szczęście album często pojawia się w rozmaitych retrospektywach i po latach docenia się jego siłę i artystyczną wartość. Bo to z pewnością jedna z tych pozycji w dyskografii Madonny, która definiuje ją jako artystkę i przekonuje, że jest kimś więcej niż tylko pop-gwiazdką i zręczną bizneswomen.
Jak po 20 latach można ocenić fenomen Sex Booka? Czy nadal robi wrażenie? Żyjemy w czasach, gdzie seks z pewnością nie jest już tematem tabu. Mocno nacechowany seksualnie wizerunek to chleb powszedni i reguła w showbiznesie, nie tylko tym muzycznym. Kolejne armie śpiewających gwiazd raczą nas rozbieranymi sesjami, wulgarnymi teledyskami i dwuznacznymi tekstami piosenek. Każda szanująca się debiutująca celebrytka ma w swoich zbiorach seks-taśmę, która prędzej czy później ujrzy światło dzienne. Nawet jednak na tym tle książka Madonny wypada wciąż efektownie, fascynując i prowokując. Ocena Sex Booka nigdy nie będzie jednoznaczna: dla jednych będzie to jedna z najważniejszych pozycji w popkulturze, książka, która zmieniła jej oblicze, będąc katalizatorem kulturowo-społecznych przemian, szczególnie z perspektywy kobiecej i homoseksualnej. Dla innych zaś to tylko kolejna nędzna prowokacja Madonny i dowód na to, że karierę zawdzięcza ona eksponowaniu swoich wdzięków. Jakby na to nie patrzeć, jedno jest pewne – obok tej książki, jak i samej artystki, nie można przejść obojętnie.
by: Piotr Grabarczyk 2012
Henri
2012/10/15
Fajnie się czyta, ale w gruncie rzeczy – nihil novi sub sole.
Em
2012/10/15
Świetnie napisane. Ponieważ byłam jeszcze smarkaczem ominęła mnie, na szczęście, ta cała burza wokół książki, co pozwoliło mi się w pełni napawać jej zawartością. Dla mnie pozycja kultowa zarówno w kontekście kobiecej seksualności (było to rewolucja i nie da się temu zaprzeczyć) jak i walorów estetycznych – lubię prace Meisela i te w SEX są dla mnie perełkami z dziedziny fotografii.
Bartek
2012/10/17
Byłem wtedy w 2 klasie ogólniaka i doskonale pamiętam cały ten dym. Cały ten XXX-projekt był dla mnie magiczny. Nie pamiętam nigdy wcześniej, ani potem takich emocji, jakie towarzyszyły temu okresowi w karierze Madonny. Boskie
Damian
2012/10/20
… dodatkowo Stephano otwarcie przyznawał się do tego, że jest nosicielem wirusa HIV. Na jednym ze zdjęć w książce Madonna robi mu… rimming.
NA zdjęciu Madonna jest z Tony Ward a nie Stephano. Potwierdza to jego tatuaż z krzyżem.
Damian
2012/10/21
Artykuł bardzo mi się podoba, dodam jednak że książka kosztowała w tamtym czasie dokładnie 49,95$ a nie 49$ za sztukę 😉
Piotrek
2012/10/21
Rzeczywiście na zdjęciu znajduje się Tony Ward, ale wówczas wszyscy myśleli, że to Joe Stephano i nigdzie nie pojawiło się sprostowanie, stąd kontrowersje związane z tym zdjęciem. Ten mit pokutuje zresztą do dziś.
Barry
2012/12/06
Okazuje się, że nie znałem kilku faktów z życia tej piosenkarki. Przyznam, że trochę się zaskoczyłem 😉