13 NA 2013: PŁYTY ROKU Z 7. KONTYNENTU

Posted on 2014/01/05

1


Bez wątpliwości, 2013 był dla australijskiej i nowozelandzkiej muzyki rokiem udanym. I jednocześnie diametralnie różnym od poprzednika. Zjawiska, które zdominowały dyskurs muzyczny w roku 2012 – takie jak choćby nowa australijska elektronika – w 2013, choć wciąż żywo obecne, nie przyniosły zbyt wielu ekscytujących premier wydawniczych. Artyści, którzy rok temu zdawali się być o krok od płyt znakomitych, popełnili albumy przeciętne, natomiast ci, o których nikt nawet wtedy nie słyszał, stali się gwiazdami. I co może najciekawsze – brak w 2013 roku wyraźnego lidera. W poprzednim podsumowaniu pewniakiem był Lonerism Tame Impali. Tym razem wynik był dużo trudniejszy do przewidzenia, bo zawodnicy reprezentowali konsekwentnie wysoki poziom. Championa wskazać było zdecydowanie trudniej, ale udało się. Przed Wami top 13 australijskich i nowozelandzkich płyt roku 2013.

ϟ

ϟϟϟ

ϟ

WYRÓŻNIENIA HONOROWE

ϟ

NICK CAVE & THE BAD SEEDS – PUSH THE SKY AWAY

Prawdziwa ikona australijskiej muzyki. Na Push The Sky Away Nick nie umizguje się do słuchaczy, wytrwale robi swoje i to w zupełności wystarczy.

OWL EYES – NIGHTSWIM

W poszukiwaniu własnego brzmienia, Brooke Addamo zaliczyła w 2013 roku kolejną woltę stylistyczną. Płyta poniżej oczekiwań, wciąż jednak pełna kompozycyjnych perełek.

SNAKADAKTAL – SLEEP IN THE WATER

Choć „Hold On Tight” to jeden z najlepszych singli tego roku, reszta płyty nie dorasta do jego poziomu. Mam jednak wciąż nadzieję, że potencjał tkwiący w Snakadaktal, znajdzie wkrótce odpowiadające jego ogromowi ujście.

ϟ

ϟ

ϟ

Flume and Chet Faker - Lockjaw EP+ BONUS:  FLUME & CHET FAKER – LOCKJAW EP

Nagrane z Chetem Fakerem „Left Alone” był jednym z najjaśniejszych momentów zeszłorocznego debiutu Flume’a. Nic więc dziwnego, że kiedy na początku roku Harley Streten ogłosił rozpoczęcie kolejnej sesji nagraniowej z Nicholasem Murphym, oczekiwania były wyśrubowane. Nawet gdyby zapomnieć na chwilę o ich wcześniejszej współpracy, to mowa przecież o jednych z najważniejszych postaci coraz głośniej słyszalnej (również poza Australią) nowej australijskiej elektroniki. Na wydanej pod koniec listopada Lockjaw EP zarówno Faker, jak i Flume grają swymi atutami – pierwszy budując liryczne konstrukcje głębokim, soulowym wokalem, drugi oplatając je świeżo brzmiącymi bitami. Gdyby nie to, że na kolaboracyjnym wydawnictwie znalazły się tylko trzy utwory, bez wątpienia miałoby zapewnione miejsce w pirwszej trzynastce. Kto wie – może w przyszłym roku?

ϟ

ϟ

ϟ

Empire of the Sun - Ice On The Dune13. EMPIRE OF THE SUN – ICE ON THE DUNE

Imperium Słońca pod rządami Nicka Littlemora i Luke’a Steele’a od swego zarania zasadzało się na przepychu, nadmiarze, ostentacji. Platoniczna miłość do błyskotek szybko została odwzajemniona: debiutancka płyta z 2008 roku, Walking on a Dream, w samej tylko Australii pokryła się podwójną platyną, a w Wielkiej Brytanii, Irlandii i Niemczech – złotem. Ostatnie pięć lat to dla Empire of the Sun nieprzerwane pasmo sukcesów. Pewnie dlatego apetyty chłopaków wzrosły – planują debiut w branży filmowej, a atrakcją ich przyszłych koncertów mają być słonie i tygrysy. Rozmach słychać i na ich najnowszym albumie – monumentalnym, pławiącym się w cytatach z historii muzyki elektronicznej: od klasycznego disco, przez downtempo i synthpop po eurodance. Sprawne żonglowanie gatunkowymi referencjami nie znaczyłyby wiele, gdyby pisanie okołoparkietowych przebojów przychodziło Littlemore’owi i Steele’owi z większym trudem. Jednak w tej działce, na szczęście ich i nasze, nie stracili nic ze swego midasowego dotyku. 

ϟ

ϟ

ϟ

Lorde - Pure Heroine12. LORDE – PURE HEROINE

Marcowa premiera bluesowo-grime’owego „Royals” była dla Elli Yelich-O’Connor niczym bal debiutantek: odkąd w wieku 13 lat podpisała kontrakt z Universalem, przez trzy lata szykowana była przez wytwórnię  by zostać zaprezentowaną światu. Warto było czekać – przemianowana na Lorde w zaledwie kilka miesięcy stała się gwiazdą światowego formatu. Skomponowany i wyprodukowany wspólnie z Joelem Little (znanym wcześniej ze współpracy z Kids of 88) longplay Pure Heroin brzmieniowo jest młodszym kuzynem Making Mirrors Gotye – artpopowym miksem eklektycznych inspiracji, eksperymentującym z rozwiązania zapożyczonymi głównie z elektroniki i hip-hopu (Lorde przyznaje się do inspiracji m.in. Jamesem Blake’iem i Kanye Westem). Warto zapomnieć na chwilę o całym szumie otaczającym dziś Yelich-O’Connor i wsłuchać się w jej płytę – oprócz „Royals” czy „Tennis Court”, ma ona do zaoferowania jeszcze co najmniej kilka kandydatek do popowej playlisty minionego roku.

Zobacz foto z PURE HEROINE

ϟ

ϟ

ϟ

Pond - Hobo Rocket11. POND – HOBO ROCKET

O Pond trudno myśleć inaczej niż o pobocznym projekcie członków Tame Impali. Lider tego pierwszego, Nick Allbrook, był do niedawna gitarzystą i klawiszowcem drugiego, a zwolnione po jego odejściu miejsce zajął inny członek Pond – Cam Avery. Oba składy łączy jeszcze Jay Watson, a i lider Impali, Kevin Parker, jeszcze jakiś czas temu użyczał młodszemu zespołowi swoich perkusyjnych umiejętności. Od porównań uciec więc nie sposób, tym bardziej, że obie grupy wyrastają z tego samego korzenia – psychodelicznych brzmień lat 60. i 70. Hobo Rocket jest jednak płytą, która ma szansę Pond wyemancypować. Nowy album autorów Beard, Wives, Denim w porównaniu do Lonerismu jest płytą bardziej „jammową”, przesiąkniętą prostą radością głośnego grania. Rockowa psychodela rozciąga się i na warstwę tekstową, która przywodzi na myśl Beatlesów z czasów fascynacji guru Maharishim. Na Hobo Rocket słychać odwołania do buddyzmu i hinduizmu, czuć spirytualizm, nachodzą kwaśne narkotyczne wizje.

ϟ

ϟ

ϟ

Popstrangers - Antipodes10. POPSTRANGERS – ANTIPODES

W 2013 roku przeciwwagą dla dominacji klubowej elektroniki i wysypu świetnych EDM-owych singli było niespodziewane zainteresowanie ciężkim gitarowym graniem. Tryumfy święciły zespoły ze wszystkich stron rockowej sceny: od garażowego The Drones i ich płyty I See Seaweed, przez Asymmetry prog-rockowców z Karnivool aż po metalcorowe Singularity grupy Northlane. Na ruchu tym skorzystał rezydujący w Londynie skład Popstrangers, którego debiut Antipodes ukazał się w lutym. Nowozelandczycy przetwarzają na nim wzorce wyznaczone przez przez scenę lat 80. i 90. – w ich muzyce pobrzmiewają echa grunge’u w stylu Nirvany; shoegaze’u a’la My Bloody Valentine; indie rocka spod znaku Pixies. Wydany przez kultowy Flying Nun Records album przywołuje też klimat albumów wydawanych we wczesnych latach labelu, brzmieniowo mroczniejszych od osławionego Dunedin Sound. Między wszystkimi międzynarodowymi inspiracjami, to chyba właśnie ta nowozelandzka ostatecznie przesądza o wyjątkowości Antipodes.

ϟ

ϟ

ϟ

Big Scary - Not Art9. BIG SCARY – NOT ART

Choć Big Scary może wydawać się klasycznym art rockowy zespołem, to Not Art przekonuje, że nie ma w nich niczego, co byłoby typowe. Płyta jest niemal zupełnie akustyczna, nagrana przy wykorzystaniu żywych instrumentów, głównie fortepianu i gitar. Z chęcią bierze jednak na warsztat, szczególnie w warstwie rytmicznej, rozwiązania elektroniczne czy hip-hopowe. Sprawia to, że sekcja instrumentów perkusyjnych jest jedną z najbardziej interesujących w ostatnich latach – wystarczy wsłuchać się choćby w gitarowy neo-soul „Invest” czy rockowy trip-hop „Why Hip-Hop Sucks In ’13”. Prawdziwie mistrzowskim momentem albumu jest drugi na Not Art kawałek, „Luck Now”, w którym wybijany na bębnach rytm imituje bicie ludzkiego serca.

ϟ

ϟ

ϟ

Pikelet - Calluses8. PIKELET – CALLUSES

Od 2007, kiedy powstał, Pikelet wciąż ewoluuje. Wystartował jako solowy projekt Evelyn Morris, songwriterki z Melbourne, która na scenie pojawiała się jedynie z gitarą, cymbałkami i looperem. Dołączenie do Pikelet trzech dodatkowych członków zrewolucjonizowało brzmienie – proste folkowe melodie zastąpiła futurystyczna folktronica, lokująca się gdzieś w okolicach zajmowanych przez Animal Collective, Ariela Pinka i Bibio. Niemała w tym zasługa Shagsa Chamberlaina, „czarodzieja syntezatora”; nie bez znaczenia było i to, że Pikelet ma dziś aż dwóch perkusistów, Matthew Coxa i samą Evelyn, co zaowocowało rozbudowaną sekcją rytmiczną: momentami marszową, kiedy indziej orkiestrową czy plemienną. Przyprawione odrobiną gitar Calluses łączą przeszłość z przyszłością, nieprzypominając żadnej innej tegorocznej płyty. Pikelet idą własną drogą, zamiast naśladować – eksperymentują i wychodzi im to na dobre.

ϟ

ϟ

ϟ

The Naked And Famous - In Rolling Waves7. THE NAKED AND FAMOUS – IN ROLLING WAVES

Jeśli jako potencjalny singiel traktować każdą kompozycję, która może odnieść autonomiczny sukces w oderwaniu od kontekstu macierzystego longplaya, to drugą płytą The Naked and Famous przypieczętowali swój status singlowej potęgi. Sofomor grupy z Auckland jest niesamowicie wręcz równy – trudno byłoby w tym roku znaleźć inne wydawnictwo, którego poziom, piosenka po piosenka, byłby tak konsekwentnie wysoki. W stosunku do debiutanckiego Passive Me, Aggressive You produkcyjna oprawa rozbudowała się, niezmiennie jednak wywodzące się z post-punku i New Romantic ostre gitarowe riffy i eleganckie syntezatory wzmacniają nostalgiczne melodie wyśpiewywane przez Alissę Xayalith i Thoma Powersa. In Rolling Waves, pozbawiony taniej emocjonalności i potrafiący od pierwszej do ostatniej piosenki utrzymać zainteresowanie słuchacza, to niewątpliwie najlepszy zestaw melancholijnych kawałków minionego roku.

ϟ

ϟ

ϟ

Jagwar Ma - Howlin6. JAGWAR MA – HOWLIN’

Gabriel Winterfield i Jono Ma zostali zauważeni już w 2011 roku, kiedy to mogli się pochwalić się zaledwie dwoma singlami: „Come Save Me” i „What Love”. Już wtedy media muzyczne, z „NME” na czele, sugerowały, że to właśnie oni są the ones to watch. Radosna mieszanina indie-rocka, psychodelii i dance’u, którą grali, kazała uznawać ich za revivalowców sceny Madchester. Debiutancki longplay grupy ufundowany jest na hipnotycznych repetycjach – budowaniu motywu i wielokrotnym jego przetwarzaniu. Na Howlin’ Jagwar Ma poszerzyli paletę inspiracji: choć wciąż najbliżej im do lat 90. z New Order, A Guy Called Gerald czy The Primal Scream, to z radością zanurzają się też chociażby w surf rockowych brzmieniach The Beach Boys („That Loneliness”) czy downtempowej scenie przełomu wieków („Backwards Berlin”). Howlin’ brzmi lekko, zarysowane zostało bez wysiłku, a jego finał sugeruje, że chłopcy z Sydney nie powiedzieli jeszcze ostatniego słowa. A tego, jakie to będzie słowo, nawet się nie spodziewamy.

ϟ

ϟ

ϟ

Unknown Mortal Orchestra - II

5. UNKNOWN MORTAL ORCHESTRA – II

W 2012 Kody Nielson, jeden z liderów nieistniejącego już neo-punkowego składu The Mint Chicks, krążkiem swojego solowego projektu Opossom zapracował na trzecie miejsce wśród najlepszych płyt roku. Wydany w marcu album grupy drugiego z braci, Rubana, przekonuje, że rozpad ich wspólnej kapeli nie był chyba najgorszą rzeczą, jaka mogła przydarzyć się nowozelandzkiej scenie muzycznej. Na miejsce jednego świetnego projektu pojawiły się dwa równie interesujące. Drugi album założonej w 2010 roku w amerykańskim Portaland Unknown Mortal Orchestra to autorski ukłon w stronę psychodelicznej rockowej sceny lat 60. i 70.  Gitarowe lo-fi w stylu George’a Harrisona i Captaina Beefhearta zyskuje na świeżości dzięki nowoczesnym rozwiązaniom rytmicznym, świetnie eksponując jedne z najlepszych kompozycji, jakie Ruban Nielson popełnił w całej swej karierze.

P.S. W październiku ukazał się nowy singiel Kody’ego Nielsona – „Demons”. Jeśli zapowiada on kolejny album, to wygląda na to, że panowanie braci Nielson trwać będzie i w 2014 roku.

ϟ

ϟ

ϟ

Kirin J Callinan - Embracism4. KIRIN J CALLINAN – EMBRACISM

Wyprodukowany przez Kima Moyesa (The Presets) i Chrisa Taylora (Grizzly Bear) album Kirina J Callinana to debiut niepokojący. Jest dźwiękową prowokacją, konfrontującą słuchacza z chropowatym wokalem Callinana, który bardziej niż śpiewa, wyrzuca z siebie dźwięki – warczy, krzyczy, potrafi i delikatnie pomrukiwać. Jest w tym głosie coś bardzo pierwotnego, nagiego, a warstwa instrumentalna (futurystyczne uderzenia syntezatorów, metaliczne zgrzyty, industrialnie stukający bit) tylko surowość tą podkreśla. Gdy Kirin mierzy się z bardziej klasycznymi formami – jak w „Victoria M.” – przybierają one groteskową, śmieszno-straszną postać. W tekstach bezpardonowy i wzruszający jednocześnie, łączący siłę ze słabością, sensualny, ale antyestetyczny, zdaje się być kimś w rodzaju współczesnego Franciszka Villona. Z tym bardem naprawdę warto wybrać się w drogę, bo Embracism to podróż jedyna w swoim rodzaju.

ϟ

ϟ

ϟ

Cloud Control - Dream Cave3. CLOUD CONTROL – DREAM CAVE

Po pierwszym przesłuchaniu trudno zrozumieć, dlaczego płytę taką jak Dream Cave uznać można za jeden z najlepszych albumów tego roku. Sofomor kwartetu z Blue Mountains jest typowym indie-rockowym krążkiem o dream-popowej wrażliwości. Zdawałoby się – nic specjalnego. Z tego pierwszego spotkania zapamiętuje się głównie „Dojo Rising” – przejmujący hymn, w którym Alister Wright śpiewa: I can beat myself down, you don’t have to bother. Przy kolejnych zauważa się już new wave’owe „Promises” czy zapatrzone w hipisowskie dziedzictwo grup takich jak Fleetwood Mac „Moon Rabit”. Zanim się obejrzymy, od bezpretensjonalnie błyskotliwych kompozycji Dream Cave trudno się już uwolnić. Nie dajcie się więc zwieść początkowej niepozorności drugiego albumu Cloud Control – gdy przyjrzeć mu się bliżej, rozkwita na naszych oczach.

ϟ

ϟ

ϟ

Abbe May - Kiss My Apocalypse2. ABBE MAY – KISS MY APOCALYPSE

Kiedy w 2011 roku Abbe May wydawała swój pierwszy solowy album Design Desire przypominała zaginioną siostrę Beth Gibbons z jednej strony, a Roberta Planta i Jimmy’ego Page’a z drugiej. Gdyby dziś próbować ją do kogoś przyrównać, musiałoby to być osobliwe połączenie Cat Power, Davida Bowie i Becka, cytujące Leonarda Cohena, Salt ‚N’ Pepa czy Roberta Palmera. Na Kiss My Apocalypse May stwarza zupełnie własne uniwersum – apokaliptyczną krainę, balansującą między dwoma motywami najsilniej rozpalającymi wyobraźnię: seksem i śmiercią. Rozerotyzowany album zanurzony w klimacie fin-du-monde wpisany został w bardzo tradycyjną muzyczną formę – owertura i interludia stanowią wstęp do klasycznie radiowych, trzyminutowych kompozycji. Ta przewrotna gra z konwencją podkreśla tylko, że tak naprawdę ta femme fatale australijskiej sceny muzycznej manifestuje upadek patriarchalnego świata. To ona ma siłę – nie wiesz nawet jak wielką.

ϟ

ϟ

ϟ

Connan Mockasin - Caramel1. CONNAN MOCKASIN – CARAMEL

Płyta idealna to połączenie błyskotliwych melodii, odważnej formy i porywającej opowieści. Bez wątpienia lokomotywą drugiej płyty Nowozelandczyka Connana Mockasina są kawałki o singlowym potencjale – „Do I Make You Feel Shy?” czy „I Wanna Roll With You”, a także (a może przede wszystkim) „I’m The Man That Will Find You”, które z powodzeniem może stanąć z „Rocket” Beyonce i „Adore You” Miley Cyrus w szranki o pościelówy tytuł roku 2013. Najcenniejszy ładunek albumu znajduje sie jednak głębiej – pod powierzchnią słodkiej melodyjności kryją się wirtuozerskie popowe wariacje, zakorzenione w psych-soulowych eksperymentach końca lat 60. i brzmieniowych manipulacjach kolejnej dekady. Psychodeliczny falset niespodziewanie opada w głęboki baryton; gitarowe tremola kontrapunktowane są przez sample łkań i westchnień; kolejne wirujące fale dźwięków zderzają się i zlewają ze sobą. To wszystko zszyte jest ledwie wyczuwalną nicią surrealistycznej historii o tym, że i Dolphin Love wcale nie musi być ForeverCaramel zwodzi, urywa w pół zdania, dezorientuje – ale i wciąga bez reszty. I chyba dlatego te oniryczne, słodko-słone dźwięki smakują tak dobrze.

ϟϟϟ

PRZECZYTAJ PODSUMOWANIE ROKU 2012
ϟϟϟ

Więcej muzyki z Australii i Nowej Zelandii w programie Siódmy Kontynent w każdą sobotę o godzinie 17:00 na antenie Radia LUZ.

Siódmy Kontynent powstaje pod patronatem ambasad Australii i Nowej Zelandii.

by: Kuba Żary 2013