SZUMY W USZACH. NOWA MUZYKA 2014

Posted on 2014/08/28

0


Tauron Nowa Muzyka, festiwal zakorzeniony w śląskiej ziemi, szczęśliwie powrócił w tym roku na teren nieczynnej Kopalni Węgla Kamiennego Katowice (KWK Katowice). Pozostałości XIX-wiecznych szybów oraz hal produkcyjnych wspaniale wyeksponowane w świeżym kontekście powstającego tam właśnie Nowego Muzeum Śląskiego, po raz kolejny nadały Festiwalowi niepowtarzalny klimat. Po tanecznym szaleństwie, z szumem w uszach, odpocząć można było wpatrując się w postindustrialne kopalniane szkielety lub gwiazdy (te na nieboskłonie lub architektoniczne – znajdujące się nieopodal tzw. Os. Gwiazdy z wieżowcami o przekroju pięcioramiennej figury).

muzeum

Aby prawdziwie odpocząć, zatopić się w głębokim dźwięku, trzeba było jednak zgodnie z tradycją miejsca zejść do podziemi. Poziom -4 nowo wybudowanego, monumentalnego budynku Muzeum Śląskiego przejęli bowiem polscy muzyczni eksperymentatorzy, zespoleni przez Wojtka Kucharczyka w multimedialnym projekcie Carbon Atlantis. Założyciel legendarnej już wytwórni Mik Musik perfekcyjnie wykorzystał świeżo wykończone, minimalistyczne wnętrza. Stworzył mikroklimat, w którym najchętniej chłonęło się muzykę w pozycji horyzontalnej, wpatrując się w bliki świateł odbitych od kosmicznej instalacji znajdującej się za grającymi muzykami lub video rzucane na śnieżnobiałe ściany.

carbon1

Charakter wizualnie urozmaiconej sceny Carbon Atlantis opisuje najlepiej dobór zaproszonych przez Kucharczyka gości. Swoje najnowsze projekty przez dwa dni festiwalowe prezentowali tam nasi rodzimi muzycy eksplorujący eksperymentalne brzmienia. Dwukrotnie pojawił się Lutto Lento, założyciel Sangoplasmo Records i współtwórca labelu Dunno, który skutecznie połączył taneczny beat z nieziemskimi przestrzeniami. Echa tej kombinacji przenoszą daleko poza parkiet i oferują przepełnione sentymentem wycieczki bazujące na systemie dziwacznych skojarzeń. W nieco mroczniejsze obszary wprowadził publiczność Robert Piotrowicz, generując na swoim syntezatorze niepokojące, zmasowane dysonanse. Subtelne, mantryczne kompozycje zaprezentował z kolei Piotr Kurek, a Aleksandra Grünholz, której debiutancka płyta ukazała się w tym roku nakładem MonotypeRec, do wyłuskanych z rzeczywistości szumów dodała trochę techno. Mam nadzieję, że prawdziwie podziemny Carbon Atlantis stanie się nową tradycją Taurona i wciąż wabić będzie grono koneserów muzyki elektronicznej w jej najczystszym, ambitnym wydaniu.

carbon2

Tymczasem na powierzchni można było zabawić się do białego rana w rytm bardziej lub mniej przystępnej muzyki. Cztery sceny rozrzucone po kopalnianym, atrakcyjnym terenie nie wchodziły sobie w paradę, ani programowo ani technicznie. Dzięki świetnie przygotowanemu nagłośnieniu i rozplanowaniu przestrzennym muzycy sobie nie przeszkadzali i nawet najgłośniejsze drum’n’bassowe sety nie zagłuszały tego, co działo się obok. Spacer od pierwszej Littlebig/Wigwam Stage do sceny RedBulla usytuowanej na końcu festiwalowej mapy zajmował jedynie parę odświeżających minut, dzięki czemu można było szybko przebiec na kolejny koncert.

Program znajdującej się zaraz przy wejściu Littlebig/Wigwam Stage był bardzo zróżnicowany, a poziomem prezentowanych koncertów zdecydowanie przyćmił kuszącą wielkimi nazwiskami Scenę Główną. Trochę zbyt wcześnie w timeline’ie drugiego dnia festiwalu pojawił się The Field. Publiczność dopiero gromadziła się pod sceną, kiedy znany ze świetnych remixów Axel Willner zaczynał się rozgrzewać. Napływający tłum nie przeszkodził jednak w odbiorze wspaniale zaloopowanych, hipnotycznych utworów z doskonale znanych w Polce albumów From Here We Go Sublime czy Looping State of Mind. Powiew wieczornego wiatru porwał w stronę katowickich osiedli charakterystyczny beat Over the Ice – najbardziej rozpoznawalnego chyba kawałka The Field.

the field_5

Żal po wykreślonym w ostatniej chwili z programu Gonjasufim znacznie złagodził duet Mouse on Mars, który niezmiennie, od wielu już lat, jest w doskonałej formie. Andi Tom i Jan St. Werner tradycyjnie rozenergetyzowali publiczność chwiejnością ciężkich, połamanych i koślawych rytmów. Kiedy wydawało się, że roztańczony tłum odnalazł swój beat, Mouse on Mars dezorientowali publiczność przesterowując ton, podkręcając tempo.

mouse on mars_8

Oszołomiona i ogłuszona publiczność mogła ochłonąć wsłuchując się w cudownie poprowadzony set zakapturzonego Actress, który występował chwilę później na scenie Red Bulla. Minimalistyczny prolog rozwijał się delikatnie, żeby od łagodnego kołysania doprowadzić słuchaczy w stan totalnego oderwania. Actress po raz kolejny potwierdził że jest mistrzem zmysłowej narracji. Resztę wieczoru przejęli znakomici Clark, Daniel Drumz i Paula Temple. Pomiędzy ich setami krążyć można było do bladego świtu, skutecznie unikając porannych przymrozków.

Kolejnego dnia, który boleśnie naznaczony był niestety lodowatymi strumieniami deszczu, highlightem i moim prywatnym odkryciem okazał się Patten, który zgromadził w opustoszałym nad ranem wigwamie jedynie garstkę ludzi. Tajemniczy dj, którego pod swoje skrzydła przygarnął ostatnio WARP, zagrał prawdziwie ambientowy set okraszony świetnymi wizualizacjami idealnie zgranymi z pełnym trzasków dźwiękiem. Zanim jednak do tego doszło, całkiem przyjemnie i niezobowiązująco do tańca rozgrzewał Gui Boratto, mieszając house’owe przytupy z obrazowym techno. W strumieniach deszczu, na odkrytej choć urokliwej Showcase Stage przyszło grać Kode9, który niczym się nie przejął i z charakterystyczną dla siebie energią, rozsadził strefę gastronomiczną soczystym dubstepem (uwodzącym nawet wrogów gatunku). Wiem, bo porwał do tańca wszystkich koczujących pod zaaranżowaną wiatą festiwalowiczów, grzejących się tłumnie herbatą.

Moc Taurona zdecydowanie ominęła w tym roku scenę główną. O oczekiwanych gwiazdach tegorocznego festiwalu nie wspominam celowo. Kelis, nie uratowały nawet wykonane bez polotu największe hity „Trick Me” i „Milkshake”. Wokalistka zdecydowanie nie jest w najlepszej formie i sprawiała wrażenie jakby zwyczajnie się jej nie chciało. Oklaskiwana przez wszystkich, porównywana z M.I.A, młodziutka Elliphantz z kolei, z każdą minutą irytowała bardziej swą narastającą infantylnością. Moje ulubione „zagajenie” w stronę publiczności brzmiało „I need people, fuck you all“, a kiedy dowiedziałam się że najważniejsze w życiu są muzyka, seks i przyjaźń, a na scenie pojawili się tańczący nieudolnie fani Szwedki, opuściłam posterunek. Może poległam w zderzeniu z konwencją, ale zdecydowanie, skoro jesteśmy przy kobietach, przekonała mnie dumna powaga i profesjonalizm Laurel Halo, która wszystko co miała do powiedzenia umieściła w swoim głęboko przemyślanym secie.

publiczność_2

Profesjonalizm to zresztą doskonały przymiotnik określający tegoroczną edycję Taurona, którego każdy element – poczynając od festiwalowego folderu z mapą i (niezwykle użytecznej kiedy papier zawiedzie) aplikacji na telefon, a kończąc na technicznej oprawie koncertów – był drobiazgowo dopracowany i funkcjonalny. I w takiej oprawie najlepiej słucha się szalonych, poszukujących i nieprzewidywalnych artystów.

by: Jagna Lewandowska 2014