MARUDZENIE W CENIE

Posted on 2015/05/02

2


Przemądrzali, ładnie ubrani, pewnie nawet dobrze pachnący chłopcy z wypielęgnowanymi, acz cierpiącymi buziami i fabrycznie rozdartymi koszulami. Sercami pewnie też. Automaty perkusyjne i różnawo wyważony bas. Huczące gitary. Raczej nieznośne wokale. Wiercące dziury w brzuchach teksty domykające ten zestaw. Tak można byłoby opisać dwie trzecie tworzących obecnie zespołów z pograniczna “alternatywy” (choć to brzydkie słowo), popu i najmilsi bogowie wiedzą czego jeszcze.

Kilku takich chłopców zebrało się kiedyś w jednym z łódzkich bloków i założyli taki właśnie zespół. Piosenki z ich pierwszej płyty wstrząsnęły nie tylko nastolatkami, ale i polską fonografią. Byli dobrze wykształceni , wiedzieli, gdzie się pokazywać, co i kiedy pokrzykiwać i jak zachowywać się tak, jak niby nie wypada, ale wciąż po mieszczańsku. Mają w swoim dorobku rzeczy obrzydliwe, oślizgłe, ale i takie najładniejsze, najlepsze.. Wycisnęli z nas takie ilości łez, że zdecydowanie nie jest to ich ostatni występ w tej rubryce. Bo nie jest tylko kwestia piosenek, ale całych zjawisk, które w jakiś zaskakująco trafny i jednocześnie nieforemny udało im się uchwycić.

Nazywają się Cool Kids of Death.

Egzemplarz “Gazety Wyborczej”, na łamach której ukazał się jeden z bardziej przebrzmiałych tekstów ostatnich lat – “Generacja nic” Kuby Wandachowicza – miałam na półce jeszcze do niedawna. Kilka miesięcy temu okazało się, że moja mama, w ramach porządków, wyrzuciła go razem z kilkoma sukienkami, których rzekomo “nie nosiłam”. Do dziś nie wiem, czy bardziej mnie to rozgniewało, czy zasmuciło. To trochę tak, jakby ktoś wyrzucił do kosza kilka lat z nastolęctwa. Rzecz średnio wybaczalna.

Pamiętam dokładnie dzień, w którym ten tekst się ukazał. Byłam wtedy przemądrzałą dwunastolatką, z jednej strony wciąż rozżaloną, że nie przyjęli mnie do lokalnej drużyny trampkarzy tylko dlatego, że byłam dziewczyną (!), z drugiej, rozbijającą się po konkursach recytatorskich i redagującą szkolną gazetkę. To była ostatnia klasa podstawówki, jakoś bliżej początku roku szkolnego. Kupiłam ten numer “Wyborczej” w tym samym kiosku, w którym chłopcy z klasy kupowali pierwsze wizerunki rozebranych kobiet o niemożliwych kształtach, żeby oglądać je grupowo, ukrywając się za drzewem. Dziś ten kiosk już tam nie stoi. Drzewo zresztą też nie.

Tekst ten, diagnozujący (a czasem i wymyślający) problemy oszukanych dwudziestokilkulatków, zrobił na mnie wrażenie, jak chyba nic, co wcześniej i później ukazało się w jakiejkolwiek prasie. Identyfikowałam się z każdym jego słowem, chociaż połowy pewnie dobrze nie rozumiałam.

To była era przed narodzeniem jutjuba, polowałam więc na chłopaków w radiu, nagrywając ich piosenki na kasety. Pamiętam, że słuchałam ich na walkmanie, w drodze do szkoły i w drodze na obiad do babci, i na szkolnych korytarzach. Nie pamiętam, co działo się pomiędzy Spice Girls a Cool Kids of Death. Chyba Rychu Peja, trochę Paktofoniki i Kaliber 44. I norweski black metal. Chyba.

Pierwszy album Cool Kids of Death, ten self-titled, dostałam jeszcze na kasecie. I to była rzecz piękna, na stronie A, piosenki o złym życiu, a po przełożeniu na stronę B, włączały się piosenki o miłości:

Dla wielu  byłych nastolatek (myślę, że nastolatków zresztą też), to jest jedna z tych płyt, o których nie da się dyskutować. Jedna z najczęściej słuchanych w ogóle, ma się ją całą pod skórą. Każda piosenka to miliardy historii. Przechodziło się z nią przez czas burzy i naporu, przez znudzenie, zmęczenie, nastoletnie zwątpienie, aż po obecne zmęczenie. Krzyczeli o butelkach z benzyną i kamieniach, mierzonych w stronę panów i pań zza szklanych ekranów, choć butelki z benzyną trzymali w rękach chyba tylko wtedy, kiedy zabrakło im paliwa w samochodzie, a kamienie, to żeby wrzucić je do rzeki podczas spacerów z dziewczętami. Chociaż nie wiem, jakim rozrywkom poddawała się łódzka młodzież, jestem z Dolnego Śląska. Czyli chyba, jak z wyważoną złością głosili w wielu nakręconych na swój temat materiałach, powinnam spierdalać (“kto nie jest z Łodzi niech wypierdala!”, czy jakoś tak).

Dobrze wiedzieli, co robią, chociaż pewnie nie mieli o tym pojęcia, bo zbyt zajęci byli własnym nieszczęściem, które pozwoliło im te wszyskie piosenki napisać. Ciekawe, czy przewidzieli, co będzie, jak nastolatki, które wykarmili dojdą do tego samego punktu, co oni?

Narzekanie dobrze się sprzedaje, nastolatki lubią narzekające zespoły, więc staramy się narzekać, ile się da. Nawet staramy sobie wymyślać problemy w tych tekstach – tak Ostrowski, który lepiej rysuje, niż śpiewa (on tam w ogóle śpiewa?) kwituje wyczyny swoje i swoich kolegów. Wspaniale wstrzelili się czasowo – kiedy przychodziłyśmy na świat, punk był już pod respiratorem. Łatwo było w takich warunkach, z pewną sprawnością w sferze tekstowej, posługując się atrapami jako narzędziami, namieszać w nastoletnich głowach.

Cool Kids Of Death to jest zestaw sztandarowy dla płaczących nastolatek. To jest również, pod niezliczonymi względami, płyta przejścia. Kiedy nastolęctwo oficjalnie dobiegało końca, w 2009 roku dali na Off Festivalu koncert, gdzie grali tylko TE piosenki. Bardzo się go bałam. Miałam rację.

Chwilę potem zaczęłyśmy studia. Większość z nas, pewnie humanistyczne. I wtedy tekst “Generacja Nic” znów rzucił się nam do gardeł, tym razem jako miernik “dawnej” naiwności, bo podobnych tekstów produkowałyśmy w trakcie studiów dziesiątki, na zaliczenie pierwszego z brzegu kursu.

To również znak czasu, kiedy będąc w złości na zagranicznych chłopców, nie można było krzyczeć na nich Uważaj, bo jak cię spotkam, to zabiję!. Wiadomo, Zachód jest zgniły i nic nie rozumie. Ale dobrze wygląda.

To musi być wyjątkowy rok. Polki i Polacy stawiani są pod ścianą braku w wyborach prezydenckich. Kuba Wandachowicz, ten, który wepchnął martwego ducha między leniwe żebra generacji nic, nadając jej nazwę i znaczenie, (a my, absolwentki studiów humanistycznych dobrze wiemy, jak ważne są nazwy i znaczenia), wchodzi w czterdziesty rok życia. My mamy “Dwadzieściakilka lat”. Kryzys trwa od co najmniej trzynastu.

Trzymajcie się dzielnie, dziewczyny.

by: Malwina Tuchendler 2015

W cyklu Piosenki do których płakały nastolatki: Kryzys ćwierci wieku, Pies i kulawa noga.