MAGNETYZER

Posted on 2016/02/17

1


13 lutego minęły dwa lata od śmierci Edwarda Żebrowskiego, jednej z najważniejszych i najbardziej enigmatycznych postaci polskiego kina: reżysera, scenarzysty, pedagoga.

O zmarłych tylko dobrze albo wcale – o nim dobrze mówiono jeszcze za życia. W świecie nie zdarza się to zbyt często, a co dopiero wśród filmowców: w środowisku pełnym intrygantów, gdzie wszyscy tylko patrzą jak zamieszać, żeby na moje wyszło, gdzie się bez przerwy kogoś obgaduje, plotkuje i robi z igły widły. Reżyser „Piłkarskiego pokera”, autor powyższych słów, tak mówił o Edwardzie Żebrowskim: Imponowało mi, że mogę być jego kolegą, bo był starszy i miał nieprawdopodobny respekt, to biło z niego, on tego nie grał, czasami tak jest, że wchodzisz do jakiegoś pokoju i od razu wiesz, kto jest najważniejszy.

Wypowiedzi innych brzmią podobnie:

Kazimierz Kutz: Człowiek skomplikowany, szara eminencja od mądrości wszelakich, żywa inteligencja i życzliwość dla innych. (…) Jest – jak Duch Święty – za potylicą niejednego, gdzie amortyzuje głupotę. Słowem, prawdziwy rebe.

Maja Komorowska: Wspaniały reżyser i niezwykły człowiek. Jeśli zdarzy mi się jakaś trudna sprawa nie tylko z dziedziny sztuki, często myślę wtedy, co by powiedział. Jak ważna jest jego ostrość widzenia różnych spraw, problemów, bez żadnej ulgi, rozumiem to z czasem coraz bardziej.

Plakat filmu "W biały dzień" (1980)

Plakat filmu „W biały dzień” (1980)

Michał Bajor: Zupełnie wyjątkowy człowiek. Emanowała z niego niesłychana mądrość i spokój.

Zygmunt Kniaziołucki: Wspaniała postać, pełna niespotykanej mądrości i umiejętności współżycia z ludźmi. Szalenie inteligentny, łączący osobiste ciepło, którego inni nie mają, z fachowością.

Wojciech Marczewski: Człowiek, który zawsze budził respekt i szacunek. Wokół zmieniały się mody i trendy, a on pozostawał taki sam. W czasach, w których zszarzały i wykruszyły się autorytety, był i dla nas i dla młodych — niemal wyrocznią. Łączyła go głęboka przyjaźń ze Stanisławem Różewiczem. Może dlatego, że byli podobni do siebie: nie dawało się nimi manipulować. Na wsi patrzę czasem na drzewa, które wiosną wypuszczają listki. Kiedy się trochę ociepla, wszystkie są już zielone, tylko stary dąb czeka, nie daje się oszukać pierwszym promieniom słońca. Dlatego nigdy nie zaskakują go wracające mrozy. Dla mnie miał w sobie coś z takiego mądrego dębu.

*

Żebrowski urodził w Warszawie, cztery lata przed wybuchem II wojny światowej. Jego życiorys to gotowy materiał na film. Ojciec – pochodzący z rodziny żydowskiej ułan, protestant, autor pierwszej polskiej książki o produkcji ziemniaka. Matka – pianista, której przyszło pełnić rolę gospodyni i żony agronoma. Dzieciństwo – wojna. Młodość – stalinizm. Prawdziwy ogień. Pochodzenia klasowe uniemożliwia mu naukę, więc pracuje kolejno jako robotnik w fabryce Cegielskiego, rybak, leśnik. Za odmowę pójścia do wojska, dostaje się do górniczej kompanii karnej, gdzie cudem unika śmierci. W międzyczasie zaczyna drukować pierwsze felietony, wiersze i opowiadania; poznaje Marka Hłaskę. Wtedy jeszcze nazywa się Edward Bernstein. Kilkanaście lat później Hłasko zbuduje mu w „Pięknych dwudziestoletnich” prawdziwy pomnik – Bernstein pojawia się zaledwie w kilku fragmentach wspomnień pisarza, ale zawsze, gdy się pojawia, kradnie spektakl. Nic dziwnego, skoro autor „Drugiego zabicia psa” pisze o nim: Edward był piękny jak młody bóg i czytając „Biesy”, myślę zawsze o nim. Podczas gdy ja miotałem się przez całe życie, on był wyjątkowo i przerażająco spokojny. Dalej Hłasko rozwija swój opis: odważny i oczytany jak mało kto, mędrzec i bokser. Potrafił z pamięci cytować całe rozdziały z Dostojewskiego i jednym ciosem powalić nawet największego tura. 10 punktów do legendy.

Idźmy dalej: Bernstein dostaje się do Szkoły Filmowej (od razu przyjmują go na drugi rok), zamieszkuje na stancji z Krzysztofem Zanussim. Są jak ogień i woda, jeden – buntownik, drugi – prymus. Mówią do siebie ostentacyjnie na „pan”, chodzą na obiady do innych barów mlecznych, ale szybko zaczynają razem pisać scenariusze: pracują nad nimi pisząc do siebie długie listy. Planują wspólny film dyplomowy, gdy Bernstein wraz ze swoim kolegą, Ireneuszem Iredyńskim, również pisarzem, wpada w przygotowanej przez SB prowokacji. Bernstein obrywa rykoszetem, cała akcja była skierowana przeciwko Iredyńskiemu. Ląduje w areszcie, a potem w więzieniu. Zostaje wypuszczony z niego po kilku miesiącach, ale tylko dlatego, że jest w stanie agonalnym. Po wyjściu Edward Bernstein przyjmuje panieńskie nazwisko matki – Żebrowski.

Plakat filmu „W biały dzień” (1980)

Rozpoczynają się niekończące się wizyty w kolejnych szpitalach. Przez wiele lat nikt nie wie, co tak naprawdę mu dolega. Każda kolejna diagnoza to kolejna terapia. Żadna nie jest skuteczna. Żebrowski pogrąża się w coraz większej desperacji, coraz trudniej jest mu chodzić, dostaje wylewów, ból staje się nie do zniesienie. Po wielu latach dochodzi wreszcie do rozpoznania – Choroba Bürgera, czyli wieloogniskowe zapalenie tętnic i żył o postępującym przebiegu, grożące amputacją kończyn. Nie ma skutecznej terapii na Bürgera. Żebrowski musi porzucić dotychczasowe życie i karierę filmową, choć ta tak naprawdę jeszcze się nie zaczęła. Z chorobą będzie się zmagał do końca życia.

*

W jednych z wywiadów opowiadał: Mówi się często, że film jest metaforą życia. Otóż metaforą życia jest już sam proces powstawania filmu. Trzeba coś spełnić, od początku do końca, w czasie, który jest nam dany. Coś się dokonało, i to już zostaje. I nic już nie można zmienić. Życie zostaje przeżyte, idzie pod sąd świata. Reżyser wprawdzie jest w sytuacji dowódcy czy nawet trochę Pana Boga, ale i on przeżywa swój wymierzony w czasie los.

Szpital przemienienia (1978)

Szpital przemienienia (1978)

Jeśli rzeczywiście metaforą życia jest sam proces powstawania filmu, to w przypadku Żebrowskiego jest to gorzka metafora. Choroba nie pozwoliła mu rozwinąć się w zawodzie – do 1980 roku, kiedy to ostatni raz wchodzi na plan, udaje mu się nakręcić zaledwie trzy pełnometrażowe filmy. Z perspektywy polskiego kina – unikalne, choć znane raczej nielicznym. W „Ocaleniu”, wywiedzionym z własnych doświadczeń szpitalnych, opowiada o upokorzonym przez chorobę egocentryku. W „Szpitalu Przemienienia”, opartym na prozie Stanisława Lema, obserwuje przez pryzmat młodego lekarza życie szpitala psychiatrycznego w okupowanej Polsce. W filmie „W biały dzień” znów w centrum stawia młodego człowieka, tym razem rewolucjonistę, który dostaje zadanie zabicia oskarżonego o zdradę pisarza i publicysty, postaci wyraźnie wzorowanej na Stanisławie Brzozowskim. Kino Żebrowskiego, pozbawione fajerwerków, ascetyczne, jest kinem, w którym ścierają się ideologie i różne racje, w którym szeroko pojęte zdrowie, tak idnywidualne, jak i społeczne, nie jest żadną normą. Podszyte jest ono nieufnością wobec wyjasniających wszystko katechizmów i ideologii. Żebrowski unika w swoich jakichkolwiek nauczek, nie daje na tacę i nie opłaca żadnych składek partyjnych. Jeśli optuje za jakąkolwiek wiarą, to chyba tylko za wiarą w moralny sens wątpienia, jak przenikliwie nazwał ją Andrzej Werner w jednym ze swoich tekstów na temat Żebrowskiego.

*

Biografia Edwarda Żebrowskiego nie daje się zamknąć w dwóch formułach: kozackiej młodości i reżyserskiego niespełniania. Nie można jej opisać jako przypowieści, w której nie tak dawny buntownik zostaje ukarany za swój bunt i w ramach pokuty zostaje zmuszony porzucić dotychczasowe życie i zamieszkać na marginesie świata. Żebrowski nigdy nie był eremitą. Praktycznie do samej śmierci żył filmem, tylko że pozostawał w cieniu, zresztą nie tylko on. Historia kinematografii jest historią reżyserów, nurtów, ewentualnie aktorów. Cała masa tych, którzy sprawiają, że kręci się ten świat, pozbawiona głosu, pozostaje prawie że anonimowa, choć nierzadko od nich najwięcej zależy. Jedną z takich osób był Żebrowski.

Masa superlatyw, przytoczona na początku, nie wzięła się z nikąd, nie wzięła się też z tych kilku zrobionych przez niego filmów. Żebrowski swój autorytet budował na uboczu, z dala od jupieterów i bankietów, których szczerze nie znosił – najpierw na Puławskiej, a potem na Powiślu, niedaleko Teatru Ateneum. Na Puławskiej mieściła się siedziba Studia „Tor”, legendrnego zespołu filmowego, kerowanego przez Stanisława Różewicza. Żebrowski, przyjaciel Różewicza, był jego szarą eminencją. Czytał scenariusze, doradzał, kojarzył, tworzył klimat miejsca, które w PRL-u było prawdziwą enklawą wolności, do którego jak do światła ciągnęli przeróżni ludzi: Hanna Krall, Tadeusz Różewicz, Jan Józef Szczepański, Stefan Bratkowski, Krzysztof Kieślowski i wielu innych.

„Ocalenie” (1972)

Na Powiślu z kolei mieściło się mieszkanie Żebrowskiego, to w nim przyjmował kolegów filmowców i studentów. Pod jego okiem wykształciło się kilka pokoleń filmowców, nie tylko Polskich. Żebrowski zaczynał swoją przygodę z pedagogiką w Katowicach, ale potem często wyjeżdzał uczyć za granicę. Do historii przeszły już warsztaty, które prowadził najpierw w Niemczech, a potem w Szwajcarii z Krzysztofem Kieślowskim, kolejnym swoim przyjacielem. Osoba Kieślowskiego nakierowuje na jeszcze jeden aspekt działalności Żebrowskiego. Żebrowski był genialnym script-doctorem, to on pracował wraz z Agnieszką Holland i Hanną Krall nad ostatecznym kształtem „Trzech kolorów”, to do niego zgłaszali się kolejni filmowcy, od Zanussiego przez Marczewskiego, żeby rzucił swoim analitycznym okiem na strukturę tekstu i wychwycił wszystkie jego słabe strony. Ostatnią jego przystanią była Szkoła Wajdy, do której Żebrowski przychodził z nieodłączną laską. Dzialił się w niej swoją wiedzą z najmłodszym pokoleniem polskich filmowców. m.in: Adrianem Pankiem, Karoliną Bielawską, Marcinem Wroną (Wrona właśnie Żebrowskiemu zadedykował swój ostatni film).

*

Ci, którzy znali go lepiej, mówią, że kto chce zrozumieć choć trochę kim był Żebrowski, powinien obejrzeć „Barwy ochronne” i „Trzy kolory: czerwonego”. Dwie kluczowe dla tych filmów postaci – docent i sędzia – zostały ukształtowane na jego wzór i obdarzone jego cechami: inteligencją i magnetyzmem, który przyciągał do niego ludzi.

Jak jesteśmy już przy aktorstwie, i w tej roli Żebrowski sprawdził się nie najgorzej. Można go zobaczyć w dwóch filmach Krzsztofa Zanussiego, w „Iluminacji” i „Constansie”. W w tym drugim zagrał profesora matematyki. W jednej ze scen główny bohater filmu podchodzi do niego po zajęciach i pyta, czy przedstawiony przez niego problem matematyczny da się rozwiązać prościej. Żebrowski uśmiecha się do niego ironicznie i mówi: pewnie i można, tylko czy to prostsze rozwiązanie będzie równie eleganckie?

by: Jakub Socha 2016

Zrealizowano w ramach stypendium Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego