PŁYTY ROKU Z 7. KONTYNENTU

Posted on 2012/12/30

21


To był dobry rok dla australijskiej i nowozelandzkiej muzyki. Twórcy z każdego kąta sceny muzycznej Siódmego Kontynentu nagrywali płyty, których słuchało się z przyjemnością – a niektóre z nich może zapamiętamy na lata. Wybór dwunastu najlepszych płyt roku nie należał więc do najłatwiejszych, szczególnie jeśli żadnego ze wspomnianych „kątów” nie chciałoby się pominąć. Nie zmieściło się wiele wartościowych płyt, co w zestawieniu starają się rekompensować rekomendacje, ale finałowa dwunastka bez wątpienia zasłużyła na swoje miejsce na liście. Oto top 12 australijskich i nowozelandzkich płyt roku 2012.

ϟ

ϟϟϟ

ϟ

12. OWL EYES – CRYSTALISED EP + LOVE RUN DRY EP

Australijka Brooke Addamo, występująca pod scenicznym pseudonimem Owl Eyes, w ciągu ostatnich dwunastu miesięcy nie wydała longplaya – na listę dostała się więc trochę na kredyt. Jednak materiał, który w 2012 roku nagrała – dwie EPki: Crystalized i Love Run Dry – był wystarczającym powodem, by potraktować ją w ten szczególny sposób. Ostatnie piosenki pokazują, że dawna finalistka australijskiego Idola (widzowie szybko pozbyli się jej z programu, po tym jak zinterpretowała „Bette Davies Eyes”), dziś rozwija się w błyskawicznym tempie. Jej wyśpiewane delikatnym głosem kompozycje mają coraz więcej charakteru, łącząc electropopową estetykę z etnicznymi harmoniami. Debiutancki album 22-latki, Nightswim, ukaże się 1. lutego 2013 roku. Nie mogę się doczekać.

SPRAWDŹ TEŻ: album koleżanki Brooke z australijskiego Idola – Lisy Mitchell. Bless This Mess to zestaw 13 indie-popowych kawałków – ciepłych, słodkich, niezobowiązujących, idealnie radiowych.

ϟ

ϟ

ϟ

11. CHILDREN COLLIDE – MONUMENT

Trzeci longplay duetu z Melbourne to logiczna kontynuacja drogi, jaką Children Collide kroczą od debiutu w 2008 roku. Na The Long Now było przede wszystkim bardzo gitarowo i bardzo głośno. Nagrywając dwa lata młodsze Theory of Everything chłopaki zrozumieli już, że nie zawsze trzeba krzyczeć, by zostać usłyszanym. Monument jest bez wątpienia najbardziej dojrzałym albumem Johnny’ego Mackaya i Heatha Crawleya. I choć zazwyczaj „dojrzałość” byłaby dla rock’n’rollowca pocałunkiem śmierci – zwiastunem mruczanych pod nosem ballad i sączenia whisky w wytartych kapciach – to w kontekście Children Collide znaczy raczej tę samą, co na początku kariery, energię, podaną w nowy, bardziej interesujący sposób. Monument z wyczuciem i stylem lawiruje między grunge’owymi, post-rockowymi, a nawet bluesowymi inspiracjami. Jedna z najlepszych płyt gitarowego 90s revivalu.

POSŁUCHAJ: pochodzących z Ballarat w australijskim stanie Victoria Hunting Grounds i ich post-punkowego In Hindsight, poważnego konkurenta Children Collide w walce o 11. miejsce.

…albo DZ Deathrays i ich debiutanckiego krążka Bloodstreams, wypełnionego dziką, nastoletnią energią i wpadającymi w ucho melodiami.

ϟ

ϟ

 ϟ

10. BERTIE BLACKMAN – POPE INNOCENT X

O Bertie Blackman mówi się, że uratowała australijski pop. Moim zdaniem niczego nie trzeba było ratować – nie zmienia to jednak faktu, że młoda artystka z Sydney jest jedną z jaśniej święcących gwiazd na lokalnym popowym firmamencie. Dwudziestokilkuletnia wokalistka do współpracy przy czwartym studyjnym albumie zaprosiła Francois Tetaza, producenta, który wcześniej przyczynił się do sukcesu takich płyt jak Making Mirrors Gotye czy Vows Kimbry. Zaowocowało to intrygującymi eksperymentami aranżacyjnymi, w które Bertie wpisała nieostre wspomnienia dziecięcych przygód i traum. Jak sugerować może zainspirowany obrazem Francisa Bacona tytuł krążka – większy nacisk położony został na te ostatnie. Pope Innocent X jest dzięki temu zdecydowanym championem w kategorii „Najbardziej oryginalne teksty” (żaden inny twórca nie śpiewał ani w tym, ani pewnie w żadnym innym roku o jednookim chihuahua), a i pierwszy singiel promujący wydawnictwo, „Mercy Killer”, śmiało może stawać do walki o tytuł australijskiej piosenki roku.

WARTO PRZESŁUCHAĆ: piąty album księżniczki australijskiego anti-folku Sarah Blasko – I Awake. Zarejestrowane z orkiestrą symfoniczną wydawnictwo jest przez ten akompaniament produkcyjnie bardzo spójne, co z jednej strony pozwala wychwycić gorsze kompozycje, z drugiej – zwraca uwagę na prawdziwe perełki, takie jak „Bury This”.

ϟ

ϟ

 ϟ

9. JONATHAN BOULET – WE KEEP THE BEAT, FOUND THE SOUND, SEE THE NEED, START THE HEART

Pozostaje tajemnicą, jak Jonathan Boulet, pomiędzy udzielaniem się na perkusji i wokalu w indie-rockowym składzie Parades a byciem basistą hardcorepunkowego zespołu Snakeface, znalazł jeszcze czas na stworzenie tak złożonej brzmieniowo płyty, jak We Keep The Beat, Found The Sound, See The Need, Start The Heart. Swój solowy debiut trzy lata temu nagrał w pojedynkę w garażu rodziców. Tym razem – jak sam stwierdził – wpuścił do tego garażu cały świat. We Keep The Beat łączy mnogość inspiracji, niezwykłe bogactwo rytmiczne, niespodziewane harmonie chórów zapożyczone z folku Karaibów czy Afryki. Boulet sprawia, że wszystkie te elementy wydają się być „jego” – płyta w żadnym momencie nie brzmi jak stylizacja na muzykę z tej czy innej części świata, tylko po prostu jak (jak najbardziej współczesny) rockowy album.

POSŁUCHAJ TEŻ: najnowszej płyty The Bombay Royale – You Me Bullets Love. Jeśli lubicie egzotyczne inspiracje, co powiecie na zespół tworzący muzykę inspirowaną bollywoodzkimi filmami na południowym wybrzeżu Australii?

ϟ

ϟ

 ϟ

8. LADYHAWKE – ANXIETY

Electro-popowym debiutem z 2008 roku Pippa Brown – a.k.a. Ladyhawke – zaspokoiła swój apetyt na ejtisowe brzmienia. Na sofomorze postanowiła zagłębić się w brzmienia następnej dekady: gatunkiem-kluczem stał się brit-pop, a punktem odniesienia takie składy jak Elastica, Blur, Supergrass czy The Dandy Warhols. I przy pierwszym spotkaniu z albumem Nowozelandki stanowi to nie lada zagwozdkę. Brit-pop sam w sobie stanowił przetworzenie tego, co już wcześniej zrobione – czy można więc tę historię opowiedzieć raz jeszcze, w taki sposób by ciągle brzmiała interesująco? Brown udowodniła, że jeśli sztafaż ten potraktować jako oprawę dla ciekawych melodii, to jak najbardziej. Kompozycyjnie Anxiety jest niełatwa i „kanciasta” – mało tu piosenek wpadających w ucho od pierwszego przesłuchania, wiele za to dziwnych zwrotów melodycznych i charakterystycznego dla Ladyhawke kontrastu między zwrotkami a refrenami. Dlatego drugiego album Nowozelandki warto posłuchać kilka(naście) razy.

SPRAWDŹ: Dappled Cities i ich najnowszy album Lake Airo ile Anxiety to skok do lat 90., o tyle zespół z Sydney zabiera nas w podróż po przeróżnych stylistykach ostatnich czterdziestu lat. I serwuje słuchaczowi mieszankę o zaskakująco spójnym brzmieniu.

ϟ

ϟ

 ϟ

7. OH MERCY – DEEP HEAT

Trzeci album prowadzonego przez Alexandra Gowa zespołu z Melbourne zwraca uwagę co najmniej z kilku powodów:
a) Niesamowity, zupełnie inny niż na poprzednich płytach, wokal lidera. Zmysłowy falset, nonszalancki baryton, przejmujące wibratta. Samemu tylko wokalowi Gowa album zawdzięcza połowę swej emocjonalnej siły.
b) Refleksyjne teksty, które zdają się buzować od autentycznych emocji, a nie tanich egzaltacji.
c) Retro brzmienie, kojarzące się z najlepszymi czasami The Clash, Roxy Music czy, bardziej współcześnie, The Black Keys.
d) Singiel „My Man” – poruszające wyznanie uczuciowej desperacji w błyskotliwej interpretacji – i choć nie znoszę saksofonu -nie wyobrażam sobie tej piosenki bez jego akompaniamentu.
e) No i okładka. Obok niej – przyznajcie – trudno przejść obojętnie.

ϟ

ϟ

 ϟ

hermitude6. HERMITUDE – HYPERPARADISE

W szóstym odcinku Siódmego Kontynentu Mateusz Wasiucionek komentując australijski hip-hop, zauważył: Hip-hop i rap wywodzą się z buntu – a trudno się do niego odwoływać w kontekście Australii, gdzie wykonawcy raczej po hip-hopie „popują”. Marta Malinowska dodała, że australijscy hip-hopowcy sami siebie widzą jako przedstawicieli oldschoolowego brzmienia i pewnie dobrze odnaleźli by się w Europie, bo słychać w ich muzyce sporo podobieństwa do sceny francuskiej czy skandynawskiej. Czy te opinie potwierdzają się przy mieszającym instrumentalny hip-hop z breakbeatem HyperParadise Hermitude? Oczywiście. Wydawnictwo Angusa Stuarta (Elgusto) i Luke’a Dubbera (Luke Dubs)  jest  atrakcyjne i dla fanów gatunku, i dla szerokiej publiki czekającej na parkietowe bangery. Zarówno pierwszych, jak i drugich sporo jest tak w Australii, jak i w Europie – ekspansja Hermitude na nasze ziemie jest więc tylko kwestią czasu.

POSŁUCHAJ:  nowej płyty Urthboya. Na Smokey’s Haunt w roli producentów pojawiają się Hermitude, a wśród zaproszonych gości  m.in. Alex Burnett ze Sparkadii. Radosny przykład siódmokontynentalnego hip-hopu.

ϟ

ϟ

 ϟ

5. FLUME – FLUME

Harley Streten, którego do tworzenia muzyki zainspirował, jak głosi legenda, muzyczny dodatek do płatków śniadaniowych, nieźle w tym roku namieszał na australijskiej scenie muzyki elektronicznej. Wydany po fantastycznie przyjętym singlu „Sleepless” i wielu udanych remiksach debiutancki album Flume, eksploruje podobne terytoria muzyczne, co niedawne płyty SBTRKT czy Mount Kimbie. I oferuje świeże spojrzenie na temat powracający dziś z nową siłą:  odradzający się chillout, o którym pisałem na początku roku – futurystyczne smooth techno, uderzające trance’ową energią i downtempowymi rozwiązaniami melodycznymi. Co ciekawe, Harley ma zaledwie dwadzieścia lat. Jeśli już dziś jest tak dobrze, co będzie dalej?

SPRAWDŹ: innego australijskiego elektronika Maxa Crumbsa i jego album Maidenhair

…i Juliena Dyne’a, tworzącego downtempo perkusistę z Nowej Zelandii, który w tym roku wydał drugi w karierze longplay Glimpse.

ϟ

ϟ

 ϟ

4. ALPINE – A IS FOR ALPINE

Moim pierwszym kontaktem z avant-popowym zespołem Alpine był klip do singla „Hands” autorstwa Luci Schroder. Senny i odrealniony, pełen niepasujących do siebie, niepokojących elementów, skojarzył mi się z Kłem Giorgosa Lanthimosa. Nie wiem, czy ze względu na to, że pierwsze wrażenie jest tym najsilniejszym, czy rzeczywiście coś jest na rzeczy, ale premiera debiutanckiej płyty Alpine większość z przywołanych wyżej epitetów potwierdziła. A is for Alpine to płyta eteryczna, połyskująca nieoczywistymi melodiami i błyszcząca barwnymi, wyśpiewanymi czystymi głosami harmoniami. Większość kompozycji została zarysowana niezwykle delikatnie, jednak zanim lekkość ta zamienia się w nudę, znajduje kontrapunkt w postaci przesterowanych riffów czy przygłuszonego bitu. Jedno znacznie odróżnia A is for Alpine od klipu Luci Schroder  – w przypadku płyty nie ma żadnych niepasujących elementów.

POSŁUCHAJ TEŻ: obok Alpine najzdolniejszych debiutantów roku, San Cisco. W stosunku do wcześniejszych EPek, grupa na debiucie ma szerszy horyzont muzyczny, a jednocześnie bardziej precyzyjną wizję tego, jak chce brzmieć. Ich głosy wciąż uroczo nie trafiają we właściwe nuty, ale po takim albumie przyszłość zespołu z Fremantle zapowiada się interesująco.

ϟ

ϟ

 ϟ

3. OPOSSOM – ELECTRIC HAWAII

Matt Wilkinson z NME na swoim blogu stwierdził niedawno, że Opossom to projekt, który w tym roku został karygodnie wręcz niezauważony. Zgadzam się z nim w całej rozciągłości. Pod pseudonimem Opossom nagrywa Kody Nielson, współtwórca nieistniejącego już zespołu The Mint Chicks, prawdopodobnie jednej z najważniejszych nowozelandzkich kapel pierwszej dekady XXI wieku. Na Electric Hawaii Kody nie nawiązuje do noise-popowych doświadczeń z zespołu. Sięga raczej do estetyki uprawianej przez The Flaming Lips i Ariela Pinka czy psychodelicznych nagrań z dyskografii Beach Boys. W słodkich kompozycjach Opossom zawsze tkwi ziarno niepokoju, a cofające w czasie harmonie instrumentów przecinane są uderzeniami znakomicie zbudowanej sekcji rytmicznej. Na Electric Hawaii Nielson pokazał, że wciąż ma wiele do zaoferowania – nie tylko nowozelandzkiej scenie muzycznej.

WARTO SPRAWDZIĆ: Unknown Mortal Orchestra, nowy projekt Rubana Nielsona, brata Kody’ego. I w ten sposób samemu zapewnić sobie reunion nieodżałowanych The Mint Chicks.

ϟ

ϟ

 ϟ

2. CHET FAKER – THINKING IN TEXTURES

Chet, obok Flume’a, był w 2012 roku jednym z najgorętszych nazwisk australijskiej sceny muzycznej. Ukryty za aliasem i brodą Nick Murphy był jak powiew świeżego powietrza. Nasycone elektronicznymi manewrami akordy wydobywane z Wurlitzera i Hammonda, subtelne odwołania się do r’n’b i disco, inteligentne wykorzystanie sampli i loopów obok ciepłej linii wokalu – to wszystko złożyło się na unikatowe brzmienie, nie pasujące do końca do żadnej z typowych szufladek. Tytuł Thinking In Textures dobrze opisuje zawartość EPki – każdy kawałek, każdy z poziomów wielowarstwowych aranży, ma inną strukturę, wprowadza coś nowego do misternej konstrukcji brzmienia Fakera. Brzmienia oryginalnego i na wskroś współczesnego, które można traktować jako jedną ze składowych odpowiedzi na wciąż otwarte pytanie o muzyczną tożsamość drugiej dekady XXI wieku.

WARTO POSŁUCHAĆ: indie-rockersów z Brisbane, Last Dinosaurs i płyty In A Million Years. Warto, dlatego że, jeśli Faker to brzmienie nowej dekady, Last Dinosaurs muzycznie wciąż mocno tkwią w latach zerowych. Definicyjne „indie” – tak dziś nie gra już nikt. Ot, ciekawostka.

ϟ

ϟ

 ϟ

1. TAME IMPALA – LONERISM

Tak to się musiało skończyć. Nawet jeśli ktoś o muzyce z Australii nie wie nic, drugiego albumu Tame Impali nie sposób było w tym roku przeoczyć. Błyskotliwe wydawnictwo, garściami czerpiące z późnych lat 60. i wczesnych 70., nie będące jednak prostym naśladownictwem, a wykorzystujące te wzory jako fundament do opartych o dźwiękowe kaskady i brzmieniowe nawarstwienia eksperymentów formalnych. To wciąż mało – by nagrać najlepszą płytę roku potrzeba jeszcze znakomitych melodii, które, nawet odarte z bogatego aranżu, obronią się. Na Lonerism oba te elementy udało się Tame Impali połączyć. I to jeszcze jak.

ϟϟϟ

Więcej muzyki z Australii i Nowej Zelandii w programie Siódmy Kontynent w każdą niedzielę o godzinie 19:00 na antenie Radia LUZ.

Siódmy Kontynent powstaje pod patronatem ambasad Australii i Nowej Zelandii.

by: Kuba Żary 2012