Wkomponowane w obraz napisy początkowe współgrają z muzyką, wprowadzają w nastrój filmu, cieszą lub niepokoją. Bywają sztuką samą w sobie. Szkoda, że współcześnie coraz częściej się z nich rezygnuje, wpuszczając widza bezpośrednio w akcję filmu, zostawiając je na sam koniec. Oglądając niedawno po raz drugi mockumentary Banksy’ego „Wyjście przez sklep z pamiątkami”, jego krótkie i zgrabne intro sprawiło, że przed oczyma przemknęło mi kilka ulubionych czołówek filmowych. Prócz tych klasycznych do serii o Różowej Panterze czy Bondzie albo filmów Alfreda Hitchcocka i Sergio Leone, którzy zawsze przykładali do nich wielką wagę, jest kilka, które upodobałem sobie szczególnie. Oto wybór dziesięciu z nich.
10. „Taksówkarz” – nowojorska taksówka wynurzająca się z mroku, oczy Roberta De Niro, sygnalizujące, że to nimi patrzeć będziemy na miasto i muzyka Michaela Hermanna wprowadzająca w klimat neo-noir. Po takiej czołówce niewiele osób byłoby skłonnych przełączyć film Martina Scorsese.
9. „Ostatnie tango w Paryżu” – mistrzostwo i dyscyplina Bernardo Bertolucciego, który układa w rytm muzyki Olivera Nelsona dwa płótna Francisa Bacona. Portret mężczyzny i kobiety tylko na chwilę znajdą się wspólnie na ekranie – tak jak w filmie ich drogi tylko na moment się skrzyżują. Smak i prostota.
8. „Music & Lyrics” – lata 80. w Polsce oznaczały postanowojenną smutę, rozbicie tkanki społecznej i zanik kolorów. Na Wyspach był to czas ich eksplozji, często przekraczającej granice dobrego smaku. Nostalgię za nimi ogrywał Mark Lawrence, otwierając swój film klipem stylizowanym na muzyczne bożyszcza tego okresu. Czołówka, choć bez napisów, formą wideoklipu wyraźnie oddziela się od reszty filmu.
7. „Lśnienie” – wielu ludzi marzy o lataniu, ale ptasia perspektywa w czołówce thrillera Stanleya Kubricka wcale do tego nie zachęca. Od początku wprowadza dyskomfort, budzi dreszcze. Lecimy wraz z kamerą za szybko, pędzą też napisy, niepokoi muzyka. Wiemy od razu, że nie będzie tu się dobrze działo.
6. „Antychryst” – poetycka, ale też iście diabelska czołówka filmu Larsa Von Triera tłumaczy kontekst całej mrocznej opowieści. Śmierć dziecka stanowi początek cudowności, która przemieni się w koszmar bliskości, w którym bohaterowie poznawać będą własne ekstrema.
5. „Jak daleko stąd, jak blisko” – swoją wielkość film Tadeusza Konwickiego zawdzięcza także psychodelicznej czołówce, w której lewitujący w rytm muzyki Zygmunta Koniecznego Żyd, symbolizujący ducha przedwojennej Polski, ląduje w Warszawie roku 1971. Co widzi? Pałac Kultury i bohaterów, którzy wciąż nie mogą wykaraskać się z wojennej traumy.
4. „Absolwent” – legendarne intro do filmu Mike’a Nicholsa, będącego pionierem obrazów absolwenckiej gehenny, stało się na tyle ikoniczne, że sięgnął po nie sam Quentin Tarantino realizując niesłusznie niegdyś niedocenioną „Jackie Brown”.
3. „Pieskie popołudnie” – zanim nastąpi napad na bank, porwanie zakładników i ujawnią się nieciekawe stosunki społeczne porewolucyjnej Ameryki lat 70., w rytm piosenki Eltona Johna ukaże się dokumentalny obraz Nowego Jorku – centrum świata, w którym życie jest co najmniej niezadowalające. Zmarły niedawno Sidney Lumet w najlepszej formie.
2. „Wkraczając w pustkę” – hipnotyzującym strzałem między oczy, zamieniające się na chwilę w japońskie kuleczki Pachinko, Gaspar Noe zaprasza do swojego danse macabre nad dachami Tokio. Nie poleca się cierpiącym na epilepsję.
1. „Rocky Horror Picture Show” – jakkolwiek rozkoszny nie byłby musical Jima Sharmana, wszystko co najlepsze zobaczymy już w jego czołówce. Cudowne usta Tima Curry’ego wprowadzają w świat przeginającej się Ameryki lat 70.
by: Adam Kruk 2011
Posted on 2011/04/19
0